Gdy zbliżamy się do ewangelii, myśląc, że grzech jest czymś innym lub mniej poważnym, niż faktycznie jest, opacznie pojmiemy ewangelię Jezusa Chrystusa. Pozwól, że na kilku przykładach zilustruję, jak chrześcijanie mylnie rozumieją grzech.
Mylenie grzechu z jego skutkami
Ostatnio popularne stało się przedstawianie ewangelii w następujący sposób: Jezus przyszedł, aby zbawić ludzkość od wrodzonego poczucia winy i braku sensu, bezcelowości czy też wewnętrznej pustki. Oczywiście wymienione tu odczucia stanowią problem i poważnie dotykają wielu osób. Jednak Biblia uczy, że podstawowym problemem ludzkości — tym, od którego musimy zostać ocaleni — nie jest poczucie bezsensu, wewnętrzna dezintegracja czy nawet paraliżujące poczucie winy. To zaledwie objawy sięgającego o wiele głębiej problemu — naszego grzechu. Musimy zrozumieć, że tarapaty, w których się znaleźliśmy, zawdzięczamy samym sobie. To my byliśmy nieposłuszni Bożemu Słowu. My zignorowaliśmy Jego przykazania. My zgrzeszyliśmy przeciw Niemu.
Mówienie o zbawieniu od poczucia bezsensu i bezcelowości bez dotarcia do ich korzenia — do grzechu — może spowodować, że łatwiej będzie przełknąć lekarstwo, ale będzie to lekarstwo niewłaściwe. Pozwala ono człowiekowi nadal uważać siebie za ofiarę i nigdy nie rozprawić się z faktem, że sam jest przestępcą, osobą niesprawiedliwą i zasługującą na sąd.
Sprowadzanie grzechu do zerwanej więzi
Więź jest ważną kategorią biblijną. Ludzie zostali stworzeni do społeczności z Bogiem. Musimy jednak pamiętać, że mieli żyć w specyficznego rodzaju więzi. Nie była to relacja między dwoma równymi partnerami, w której prawo, sąd czy kara nie wchodzą w grę, ale więź między Królem i Jego poddanymi.
Wielu chrześcijan mówi o grzechu tak, jakby był jedynie sprzeczką w relacji między Bogiem a człowiekiem. Rezultat — musimy po prostu przeprosić i przyjąć Boże przebaczenie. Jednak ten obraz grzechu jako kłótni ukochanych wypacza pozycję, którą zajmujemy przed Bogiem. Niesie ze sobą przesłanie, że nie mamy do czynienia ze złamanym prawem, naruszoną sprawiedliwością, sprawiedliwym gniewem i świętym sądem, a co za tym idzie, nie ma też potrzeby zastępcy, który miałby ponieść ten sąd.
Nauczanie Biblii faktycznie wskazuje, że grzech stanowi zerwanie więzi z Bogiem, lecz ta zerwana relacja oznacza odrzucenie Jego królewskiego majestatu. Jest nie tylko cudzołóstwem, ale i buntem. Nie tylko zdradą, ale i zdradą stanu. Jeśli sprowadzimy grzech wyłącznie do zerwanej więzi — zamiast pojmować go jako zdradziecką rebelię ukochanego poddanego przeciwko dobremu i sprawiedliwemu Królowi — nigdy nie zrozumiemy, dlaczego konieczna była śmierć Bożego Syna, aby grzechowi zaradzić.
Mylenie grzechu z negatywnym myśleniem
Kolejne nieporozumienie związane z grzechem polega na twierdzeniu, że jest on kwestią negatywnego myślenia. Przykłady takiego podejścia można było zauważyć w niektórych cytatach przytoczonych we wstępie do tej książki [“Czym jest ewangelia?” Grega Gilberta – przyp. red.). Pozbądź się starych bukłaków! Myśl w nowy, większy sposób! Bóg chce okazać ci swoją niebywałą przychylność, jeśli tylko pozbędziesz się starych, negatywnych wzorców myślenia, które cię powstrzymują!
To bardzo pociągające przesłanie dla polegających na sobie ludzi, którzy chcą wierzyć, że sami potrafią zająć się swoim grzechem. Przypuszczalnie dlatego przywódcom głoszącym tego rodzaju ideę udało się zbudować jedne z najliczniejszych kościołów na świecie. Sposób na to faktycznie jest całkiem prosty. Powiedz ludziom, że ich grzech jest niczym innym jak negatywnym myśleniem i to z jego powodu tak trudno im doświadczać zdrowia, bogactwa i szczęścia. Potem powiedz, że jeśli tylko zaczną bardziej pozytywnie myśleć o sobie (z Bożą pomocą, rzecz jasna), pozbędą się grzechu, a w dodatku staną się bogaci. Bingo! Megakościół murowany!
Czasem obiecywanym celem są pieniądze, innym razem zdrowie, a niekiedy coś zupełnie innego. Jednak jakkolwiek to ujmiemy, twierdzenie, że Jezus Chrystus umarł, żeby uratować nas od negatywnych myśli na temat samych siebie, jest czymś karygodnie niebiblijnym. W rzeczywistości według Biblii nasz poważny problem polega na tym, że myślimy o sobie zbyt dobrze, a nie zbyt negatywnie. Zatrzymajmy się na chwilę i pomyślmy o tym. Jak wąż kusił Adama i Ewę? Zasugerował, że myślą o sobie zbyt negatywnie. Podsunął, że powinni pomyśleć bardziej pozytywnie, spojrzeć dalej, rozwinąć pełny potencjał i stać się jak Bóg! Krótko mówiąc, powiedział im, żeby myśleli pozytywniej. I jak na tym wyszli?
Mylenie grzechu z grzechami
Zachodzi wielka różnica między zrozumieniem, że obciążają nas grzechy, a świadomością, że jesteśmy winni grzechu. Większość ludzi przyznaje się do popełniania grzechów, przynajmniej dopóki postrzegają je jako odosobnione błędy na tle całkiem dobrego skądinąd życia — niewielki mandat tu i tam, a tak poza tym czysta kartoteka.
Grzechy nie szokują nas tak bardzo. Wiemy, że istnieją, widzimy je na co dzień w sobie samych i innych, przez co w zasadzie do nich przywykliśmy. Szokiem jest natomiast, kiedy Bóg pokazuje nam, że grzech sięga do głębi naszych serc, ukrytych pokładów brudu i zepsucia, których istnienia w nas nigdy nie podejrzewaliśmy i których sami nigdy nie moglibyśmy wymazać. Właśnie tak Biblia mówi o powadze i mrokach naszego grzechu — jest on w nas i z nas, a nie tylko przy nas.
Na drugim piętrze Muzeum Narodowego Historii Naturalnej w Waszyngtonie znajduje się największy na całym świecie nieskazitelny, kulisty kwarc. Jest nieco większy od piłki do koszykówki i nie widać na całej jego powierzchni ani jednej rysy, skazy czy przebarwienia. Jest doskonały. Ludzie często uważają, że natura ludzka jest jak ten kulisty kwarc. Owszem, niekiedy możemy go zabrudzić kurzem czy błotem, lecz pod warstwą brudu pozostaje tak nieskazitelny jak zawsze i trzeba tylko przetrzeć, aby przywrócić mu naturalny blask.
Obraz natury człowieka, który maluje Biblia, nie jest jednak tak piękny. Według Pisma sfera ludzkiej natury nie ma nic wspólnego z nieskazitelnością, a błoto jest nie tylko roztarte po wierzchu. Wręcz przeciwnie — jesteśmy przeniknięci grzechem. Pęknięcia, brud i zepsucie znaczą całe nasze wnętrze, aż do samego środka. Jesteśmy, jak ujął to apostoł Paweł, z natury dziećmi gniewu (Ef 2:3). Mamy udział w winie i zepsuciu Adama (Rz 5). Nauczał o tym również Jezus: Z serca bowiem pochodzą złe myśli, zabójstwa, cudzołóstwa, rozpusta, kradzieże, fałszywe świadectwa, bluźnierstwa (Mt 15:19). Grzeszne słowa, które wypowiadamy, i grzeszne czyny, które popełniamy, to nie po prostu odosobnione przypadki. Ich źródłem jest zło naszych serc.
Każda sfera naszego istnienia jest dotknięta zepsuciem grzechu i znajduje się pod jego mocą. Nasze rozumowanie, osobowość, uczucia i emocje, a nawet nasza wola są w niewoli grzechu. Jak mówi apostoł Paweł w Liście do Rzymian 8:7: Dlatego zamysł ciała jest wrogi Bogu; nie poddaje się bowiem zakonowi Bożemu, bo też nie może. Co za szokujące i przerażające stwierdzenie! Władza grzechu nad nami — nad naszym umysłem, pojmowaniem i wolą — sięga tak daleko, że kiedy widzimy Bożą chwałę i dobroć, nieuchronnie odwracamy się od niej z niesmakiem.
Nie wystarczy powiedzieć, że Jezus przyszedł zbawić nas z naszych grzechów, jeśli mamy na myśli to, że ocalił nas od naszych odosobnionych upadków. Dopiero gdy zdamy sobie sprawę, że cała nasza natura jest przesiąknięta grzechem, że faktycznie jesteśmy umarli przez nasze grzechy i upadki (Ef 2:1.5), możemy dostrzec, jak dobra jest nowina o zbawieniu, czyli ocaleniu.
Bóg aktywnie osądza grzech
Jedną z najbardziej przerażających wypowiedzi w całej Biblii odnajdujemy w Liście do Rzymian 3:19. Pojawia się ona pod koniec oskarżenia, które apostoł Paweł formułuje wobec całej ludzkości — najpierw pogan, a potem i Żydów — jako będącej we władaniu grzechu i całkowicie niesprawiedliwej przed Bogiem. Oto co Paweł mówi, wyciągając doniosły wniosek na temat tej kwestii: Każde usta muszą zamilknąć i cały świat musi się uznać winnym wobec Boga (BT).
Czy możesz sobie choćby częściowo wyobrazić, co to znaczy? Stanąć przed Bogiem i nie mieć żadnego wyjaśnienia, żadnego argumentu, żadnej wymówki czy usprawiedliwienia? A co oznacza podlegać sądowi Bożemu? Jak widzieliśmy w poprzednim rozdziale, Biblia bardzo jasno stwierdza, że Bóg jest sprawiedliwy i święty, dlatego też nie będzie przymykał oka na grzech. Co jednak oznacza dla Boga zająć się grzechem, osądzić go i ukarać?
W Liście do Rzymian 6:23 czytamy: Zapłatą za grzech jest śmierć. Innymi słowy, za nasze grzechy należy nam się śmierć. Nie tylko fizyczna, ale i duchowa — zdecydowane oddzielenie naszego grzesznego, niegodziwego ja od obecności sprawiedliwego i świętego Boga. Prorok Izajasz opisuje to następująco:
Lecz wasze winy są tym, co was odłączyło od waszego Boga, a wasze grzechy zasłoniły przed wami jego oblicze, tak że nie słyszy (Iz 59:2).
Czasem ludzie mówią o tym, jakby chodziło tylko o bierną, cichą nieobecność Boga. Tak jednak nie jest. To aktywny Boży sąd wymierzony w grzech, a Biblia mówi, że będzie on czymś strasznym. Spójrzmy, jak Księga Objawienia opisuje koniec, który nastąpi w dniu słusznego i sprawiedliwego sądu Boga. Siedmiu aniołów wyleje siedem czasz gniewu Bożego na ziemię i będą biadać nad nim wszystkie plemiona ziemi (Obj 16:1, 1:7). Ludzie będą wołać do gór i skał: Padnijcie na nas i zakryjcie nas przed obliczem tego, który siedzi na tronie, i przed gniewem Baranka, albowiem nastał ów wielki dzień ich gniewu, i któż się może ostać? (Obj 6:16—17). Ujrzą Jezusa, Króla królów i Pana panów, i skulą się ze strachu, ponieważ dostrzegą, że tłoczy kadź wina zapalczywego gniewu Boga, Wszechmogącego (Obj 19:15).
Biblia naucza, że ostatecznym miejscem przeznaczenia grzeszników, którzy się nie upamiętają i nie uwierzą, jest miejsce wiecznej, świadomej męki zwane piekłem. Księga Objawienia określa je mianem jeziora z ognia i siarki (Obj 20:10), a Jezus opisuje je jako ogień nieugaszony (Mk 9:43).
Biorąc pod uwagę to, jak Biblia mówi o piekle i ostrzega nas przed nim, nie rozumiem, dlaczego niektórzy chrześcijanie próbują opisać je w sposób łatwiejszy do przyjęcia. Skoro Jezus jest w Księdze Objawienia ukazany jako ten, który tłoczy kadź wina zapalczywego gniewu Boga, Wszechmogącego (Obj 19:15), a On sam przestrzega przed nieugaszonym ogniem, gdzie robak ich nie umiera, a ogień nie gaśnie (Mk 9:43.48), z niedowierzaniem pytam: Dlaczego jakikolwiek chrześcijanin miałby być zainteresowany przedstawianiem piekła w sposób mniej przerażający? Z jakiej racji mielibyśmy pocieszać grzeszników myślą, że może piekło mimo wszystko nie będzie aż tak okropne?
Nie wymyśliliśmy tego
Obrazy, które przedstawia Biblia, mówiąc o Bożym sądzie nad grzechem, są naprawdę przerażające. Nic dziwnego, że świat czyta biblijne opisy piekła i nazywa chrześcijan, którzy w nie wierzą, „chorymi”.
Jednak to nie tak. Nie wymyśliliśmy tego sami. My, chrześcijanie, czytamy i mówimy o piekle oraz wierzymy w nie wcale nie dlatego, że cieszy nas myśl o nim. Broń Boże! Mówimy o piekle, gdyż wierzymy Biblii. Wierzymy, kiedy wskazuje, że piekło jest realne, i ze łzami w oczach przyjmujemy prawdę, że ludziom, których kochamy, grozi spędzenie w nim wieczności.
Taki jest otrzeźwiający werdykt Biblii w naszej sprawie. Nie ma wśród nas nikogo sprawiedliwego, ani jednej osoby. Dlatego też pewnego dnia wszystkie usta będą zamknięte, każdy gadatliwy język zamilknie i cały świat będzie podlegał Bożemu sądowi.
Fragment książki „Czym jest ewangelia?” Grega Gilberta, wyd. Fundacja Ewangeliczna, Toruń 2018. Wykorzystano za zgodą wydawnictwa.