Kilka lat temu miałem przywilej odwiedzić Szanghaj. Zanim tam pojechałem, wielu moich przyjaciół, którzy tam mieszkają, ostrzegało mnie, abym nie zakładał, że w angielskich tłumaczeniach chińskich znaków w mieście znajdę faktyczną treść oryginału. Przez wiele lat chińscy tłumacze pracowali na złą sławę, dokonując błędnych przekładów na angielski, czym często wprowadzali odbiorców w błąd, czasem z przezabawnym skutkiem.
Zanim więc udałem się do Szanghaju, sprawdziłem kilka przykładów w Internecie. Niektóre tłumaczenia są rzeczywiście komiczne. Na drzwiach wisi napis: „Bar jest otwarty, ponieważ nie jest zamknięty”. Menu restauracji jako główne danie proponuje „pysznie przyprawioną babcię”. Znak na trawniku porusza każdą strunę twojego serca: „Pod twoją stopą znajduje się urocza, ale pożałowania godna trawa”. Szczerze mówiąc, nikt chyba nie zgadnie, o co tak naprawdę chodziło autorom pierwotnych tekstów!
Miałem oczywiście nadzieję, że zobaczę niektóre z takich błędów na własne oczy. Niestety przyleciałem do Szanghaju zaraz po letnich igrzyskach olimpijskich i okazało się, że Chińczycy zrealizowali wielki projekt mający na celu poprawienie wszystkich błędów tłumaczeniowych na terenie całego kraju, zanim rozpoczęły się igrzyska. Dlatego nie było mi dane spróbować pysznie przyprawionej babci na lunch ani też spojrzeć w smutne oblicze uroczej, ale godnej pożałowania trawy.
Zastanówmy się jednak nad tym przez chwilę. Dlaczego Chiny zdecydowały się poprawić wszystkie tłumaczenia na obcy język? Odpowiedź jest prosta – gdy świat zwrócił swoje oczy na kraj w czasie igrzysk, mieszkańcy chcieli się z nim właściwie skomunikować. Chcieli przekazywać to, co mają na myśli. Chcieli, aby to, co mówią, naprawdę znaczyło to, co ma znaczyć. To jest ostatecznie celem każdego przekładu, bez względu na to, czy ktoś tłumaczy znak drogowy, menu czy Biblię. Czy możemy mieć pewność, że to, co czytamy we własnym języku, dokładnie oddaje to, co autor rzeczywiście pierwotnie powiedział?
Czy tłumaczenie w ogóle jest możliwe?
Zadanie polegające na ustaleniu, czy Biblia jest dokumentem wiarygodnym historycznie, byłoby łatwiejsze, gdyby naszym ojczystym językiem był starożytny hebrajski, aramejski albo starożytna greka. W przypadku większości z nas sprawy mają się jednak inaczej. Dlatego pytaniem, z którym się musimy zmierzyć, jest nie tylko to, czy możemy uznać autorów Biblii za wiarygodnych, nie tylko to, czy kopie właściwie oddają oryginał, ale także to, czy Biblia, którą posługujemy się w naszym ojczystym języku, stanowi wierne tłumaczenie tych kopii.
Być może pierwsze pytanie, które musimy sobie zadać, to pytanie, czy proces tłumaczenia jest w ogóle możliwy. Przyjmijmy jako przykład następujący tekst:
Μὴ θησαυρίζετε ὑμῖν θησαυροῦς ἐπὶ τῆς γῆς, ὅπου σὴς καὶ βρῶσις ἀφανίζει, καὶ ὅπου κλέπται διορύσσουσιν καὶ κλέπτουσιν· θησαυρίζετε δὲ ὑμιν θησαυροὺς ἐν οὐρανῷ, ὅπου οὔτε σὴς οὔτε βρῶσις ἀφανίζει, καὶ ὅπου κλέπται οὐ διορύσσουσιν οὐδὲ κλέπτουσιν· ὅπου γάρ ἐστιν ὁ θησαυρός σου, ἐκεῖ ἔσται καὶ ἡ καρδία σου.
Czy możemy mieć pewność, że poniższe słowa znaczą to samo?
Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie je mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje podkopują i kradną; ale gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie podkopują i nie kradną. Albowiem gdzie jest skarb twój – tam będzie i serce twoje (Mt 6:19–21).
Cóż, odpowiedź brzmi: „Tak, ale wymaga to ogromnej pracy”. Każdy projekt translatorski to wieloletni wysiłek, polegający, po pierwsze, na poznaniu znaczeń i struktur obu języków, a następnie na znalezieniu odpowiednich słów i struktur w języku docelowym, które wiernie oddadzą znaczenie oryginału. Ujmując to mniej technicznie, tłumaczenie polega na zrozumieniu znaczeń słów lub zdań, a następnie wykonaniu pracy, która doprowadzi do wyrażenia tego samego innymi słowami, zrozumiałymi dla innej osoby.
Wiem, że może się to wydawać zadaniem beznadziejnie trudnym, ale jeśli się nad tym dobrze zastanowisz, to nawet w obrębie naszych języków ojczystych wykonujemy je przez cały czas. Mam dwóch nastoletnich synów i ojca, który bardzo by chciał dobrze porozumiewać się z wnukami. Czasami jednak, możesz mi wierzyć, bywa to dużo trudniejsze, niż można by przypuszczać! Nie chodzi o to, że mówią różnymi językami. Dla wszystkich językiem ojczystym jest angielski. Mimo to ja, jako ten pośrodku, często łapię się na tym, że staję się ich tłumaczem.
Na przykład, gdy mój syn mówi „Siema ziom, ogólnie jest git”, mój tato patrzy na mnie tak, jakby chłopak przeszedł na starożytny egipski lub coś w tym stylu. To dlatego, że poza „ogólnie” mój ojciec nie ma pojęcia, co znaczą słowa użyte w tym zdaniu. W tym momencie moim zadaniem jest dokonanie tłumaczenia – muszę się zastanowić nad każdym słowem, które wypowiedział mój syn, i użyć innych, które zrozumie mój tato.
Zazwyczaj po prostu od razu tłumaczę takie zdanie: „Chodzi mu o to, tato, że wszystko jest w porządku. Jest szczęśliwy”. Ale gdybym chciał dokładnie wykonać swoją pracę, musiałbym wyjaśnić każde słowo po kolei, w następujący sposób:
• Siema to nieformalne pozdrowienie w slangu młodzieżowym. Jego ekwiwalentem w mowie moich rodziców byłoby „cześć” lub „czołem”.
• Ziom wskazuje na szacunek, podobieństwo. Pierwotnie słowo to określało kogoś, kto pochodził z tego samego rejonu geograficznego. Ale osoba wcale nie musi mieszkać w pobliżu, aby nazywać ją ziomem. Na język moich rodziców najlepiej przetłumaczyć to słowo jako „przyjaciel” albo bardziej kolokwialnie „chłop”.
• Jest git w mowie młodzieży oznacza, że coś lub ktoś jest super, szczęśliwy, OK. Można powiedzieć, że zastąpiło dawne słowo „klawo”, „klawy”.
Podsumowując, zdanie z mowy moich dzieci „Siema ziom, ogólnie jest git” możemy przełożyć na mowę moich rodziców: „Cześć, wszystko w porządku, przyjacielu”. Gdy mój ojciec to słyszy, nagle jego oblicze rozjaśnia się ze zrozumieniem. Uśmiecha się do mojego syna, podnosi kciuk w górę i cieszą się wspólną chwilą szczerej i skutecznej – choć tłumaczonej – komunikacji. „O! To klawo!” – odpowiada mój tato. A ja dalej tłumaczę.
Wiem, wiem, to absurdalnie uproszczony obraz tego, z czym wiąże się ciężka praca tłumaczeniowa. Ci, którzy ją wykonują – bez względu na to, czy mówimy o Biblii, innej wielkiej literaturze czy nawet tłumaczeniach niezbędnych do funkcjonowania naszego globalnego społeczeństwa – są prawdziwymi herosami. Zmierzam nie do tego, nawet posługując się tym nieco dziwacznym przykładem, że tłumaczenie jest łatwe i proste, ale do tego, że jest możliwe. Jest możliwe, aby dzięki tłumaczeniu doszło do szczerej, precyzyjnej i poprawnej komunikacji.
Nikt nie może więc ogłosić, że sprawa jest zamknięta, sprzeciwiając się historycznej wiarygodności Biblii tylko dlatego, że czytamy jedynie tłumaczenia greckich i hebrajskich dokumentów. Uczeni od setek lat studiują grekę, hebrajski, aramejski i inne języki, są zatem w stanie dokonywać dokładnych i precyzyjnych tłumaczeń.
Dlaczego tyle jest wersji Biblii?
Jeśli to prawda, dlaczego mamy tak wiele tłumaczeń Biblii? Przejdź się do księgarni chrześcijańskiej, a znajdziesz tam całą półkę – a czasami nawet cały dział! – z różnymi przekładami Biblii. Dlaczego?
Czy jest tak dlatego, że ludzie, którzy pracowali nad jednym tłumaczeniem, uznali, że ci, którzy opracowali inny przekład, źle rozumieli Biblię? A czy różne tłumaczenia nie interpretują Biblii na tyle inaczej, że nie możemy w ogóle być pewni, jakie było pierwotne znaczenie? To dobre pytania, ale odpowiedź na oba z nich brzmi: nie. W rzeczywistości, nawet gdy różne tłumaczenia wykorzystują różne słowa w interpretacji tego samego greckiego lub hebrajskiego zdania, zwykle – lub nawet nigdy – nie mamy żadnych wątpliwości co do znaczenia pierwotnego tekstu.
Przyjrzyjmy się jeszcze raz przykładowi z młodzieżowego slangu: „Siema ziom, ogólnie jest git”. Mogłem przetłumaczyć to zdanie mojemu tacie na wiele sposobów:
• „Cześć, wszystko w porządku, przyjacielu”.
• „Słuchaj, chłopie, wszystko jest OK”.
• „Wiesz co? Sytuacja rysuje się modelowo, wręcz wyśmienicie”.
Słowa użyte w tych przekładach są różne. Ale czy faktycznie możemy mieć jakieś wątpliwości co do znaczenia zdania „Siema ziom, ogólnie jest git”? Bez względu na to, z którego tłumaczenia skorzystasz, dowiesz się, że mój syn chce, aby ktoś, z kim łączą go przyjacielskie relacje, wiedział, że jego obecna sytuacja nie nastręcza problemów, że jest zadowolony z rozwoju zdarzeń.
To samo można zrobić z wersetami biblijnymi. Weźmy przypadkowy fragment i spójrzmy, jak interpretują go różne tłumaczenia. Poprosiłem żonę, żeby podała mi nazwę jednej z czterech Ewangelii.
– Marek – odpowiedziała.
– A teraz wybierz liczbę od jeden do piętnastu.
– Dziesięć!
– A teraz jakąś liczbę od jednego do pięćdziesięciu dwóch.
– Pięćdziesiąt!
Spójrzmy zatem na Ewangelię Marka 10:50 i zobaczmy, w jaki sposób tekst ten został oddany w kilku polskich wersjach. Tak wygląda oryginalny tekst grecki:
ὁ δὲ άποβαλῶν τὸ ἱμάτιον αὐτοῦ ἀναπηδήσας ἦλθεν πρὸς τὸν Ἰησοῦν.
Biblia Warszawska tłumaczy ten fragment w następujący sposób:
A on zrzucił swój płaszcz, porwał się z miejsca i przyszedł do Jezusa.
Oto tłumaczenie Biblii Tysiąclecia:
On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa.
Uwspółcześniona Biblia Gdańska:
A on zrzucił swój płaszcz, wstał i przyszedł do Jezusa.
Biblia Brzeska:
A on porzuciwszy płaszcz, gdy wstał, przyszedł ku Jezusowi.
Biblia Jakuba Wujka:
Który porzuciwszy suknię swoję, porwawszy się, przyszedł do niego.
Szaleństwo, prawda? Jak mamy kiedykolwiek dojść do tego, co napisane jest we fragmencie z Ewangelii Marka 10:50? Pewnie wszyscy się zgadzają co do tego, iż ten człowiek przyszedł do Jezusa, ale czy w rzeczywistości zrzucił swój płaszcz czy go porzucił? Czy to w ogóle był płaszcz czy może suknia? No i jak mamy ustalić, czy on porwał się, zerwał się czy wstał, zanim przyszedł do Jezusa?
Już dobrze, przyznaję, że teraz trochę sobie żartuję. Gdy przyjrzymy się wszystkim tym pięciu tłumaczeniom, mamy jasność, o co naprawdę chodzi. Mężczyzna szybko zdejmuje z siebie zewnętrzne odzienie, podnosi się i podchodzi do Jezusa. Chodzi mi o to, że różnice w przekładzie nie utrudniają nam poznania oryginalnego przekazu tekstu. Co więcej, czytanie różnych tłumaczeń może często dać nam szerszy obraz zaistniałej sytuacji.
W dalszym ciągu jednak powinniśmy drążyć ten temat, ponieważ nie wszystkie wersety w Biblii są tak jednoznaczne jak ten z Ewangelii Marka 10:50. Niektóre słowa i zdania są naprawdę trudne do tłumaczenia, a w takich przypadkach tłumacze często nie zgadzają się co do tego, jak powinno się je zinterpretować. Ale nawet wtedy powinniśmy pamiętać o kilku kwestiach:
1. Uczeni w sposób zdecydowany różnią się w podejściu do tłumaczenia zaledwie niewielkiego procenta słów i zdań w Biblii. Przypadki te stanowią także bardzo małą część danej księgi (czy nawet rozdziału) Biblii.
2. W przypadku braku konsensusu lub niepewności co do znaczenia najlepsze przekłady Biblii zazwyczaj zawierają informację o tym w przypisach. Dzięki temu czytelnik jest świadomy istnienia innych możliwych tłumaczeń lub nawet dowiaduje się (jak ma to miejsce na przykład w ESV), że znaczenie tekstu hebrajskiego lub greckiego jest niepewne. Chodzi o to, że nikt nie próbuje niczego „przemycić” bez mówienia nam o tym, ani nawet – w tym momencie historii angielskich tłumaczeń Biblii – nie mógłby tego zrobić, nawet gdyby bardzo chciał.
3. Tak duża liczba naukowych tłumaczeń faktycznie pomaga nam identyfikować tłumaczenia, które celowo wprowadzają w błąd – i ich unikać. Gdy na przykład tłumaczenie Świadków Jehowy New World Translation (NWT) przekłada Ewangelię Jana 1:1 jako Słowo było bogiem, pomaga nam świadomość, że inne główne tłumaczenia interpretują ten wers jako Słowo było Bogiem. W tłumaczeniu NWT w oczywisty sposób dokonano tutaj zabiegu, który odrzucają inni tłumacze. Studiowanie filologii greckiej pozwala zrozumieć, w jaki sposób stosuje się w tym języku rodzajniki, a to prowadzi do wniosku, że NWT skroiło swoje „tłumaczenie” tego wersetu pod specyficzną doktrynę.
4. Gdy identyfikujemy i odrzucamy takie celowo błędne tłumaczenia, możemy z całą pewnością powiedzieć, że nie ma w ortodoksyjnym chrześcijaństwie żadnej głównej doktryny, która opierałaby się na kwestionowanym lub niepewnym tłumaczeniu z oryginalnych języków biblijnych. Wiemy, co Biblia mówi, i wiemy, co to znaczy.
Ale pojawia się jeszcze jedno pytanie. Dlaczego w ogóle mamy różne tłumaczenia Biblii? Jeśli tak niewielkie fragmenty tekstu są przedmiotem dyskursu i jeśli nie mają one wpływu na najważniejsze doktryny, dlaczego ludzie decydują się narażać na koszty i kłopoty, żeby realizować te wszystkie tłumaczenia? To doskonałe pytanie, a odpowiedź ukryta jest w tym, do czego ludzie używają Biblii w swoim życiu.
Zastanówmy się, dlaczego tak się dzieje. Ludzie czytają Biblię w ramach codziennych rozważań, głoszą na jej podstawie, wykorzystują ją do studiów biblijnych, do celów naukowych, badają ją, dyskutują na temat doktryn, używają jej, aby bronić swojego rozumienia wiary. A fakty są takie, że w większości tych przypadków ścisłe tłumaczenie słowo w słowo z oryginalnej greki czy hebrajskiego nie byłoby zbyt użyteczne. Tak naprawdę byłoby niezwykle frustrujące. Weźmy choćby jeszcze raz Ewangelię Marka 10:50. Tłumacząc słowo w słowo z oryginalnego języka greckiego, otrzymalibyśmy mniej więcej coś takiego:
Ale on, odrzucając płaszcz jego, on podskoczył, on podszedł do Jezusa.
Oczywiście możesz rozwikłać, o co tu chodzi, ale takie literalne tłumaczenie byłoby pożyteczne wyłącznie w przypadku jakieś naukowej pracy na ten temat. Kto chciałby się z tym męczyć, jeśli celem jest czytanie Biblii rano przy kubku kawy?
To właśnie główny powód, dla którego mamy różne tłumaczenia – ponieważ korzystamy z Biblii w różnych celach. Czasami bardziej ścisłe tłumaczenie z oryginalnego języka, słowo w słowo, jest tym, czego akurat potrzebujesz. Ale w innych wypadkach potrzebujesz czegoś, co lepiej nadaje się do czytania, czegoś łatwiejszego do zrozumienia, dlatego niektóre przekłady stawiają bardziej na tłumaczenie zdanie w zdanie (a czasem nawet myśl w myśl), zmieniając kolejność słów, z dbałością o składnię języka docelowego, a także ogólnie interpretując myśli zawarte w oryginale i podając je w formie, którą lepiej zrozumie czytelnik w swoim języku. Ujmując to nieco bardziej technicznie, każde tłumaczenie Biblii ma na celu, w większym lub mniejszym stopniu, zachować zarówno wierność przekazu, jak i czytelność. Niektóre zespoły tłumaczące zdecydowanie przedkładają wierność przekazu (jak zobaczyliśmy na przykładzie Ewangelii Marka 10:50) nad czytelność i poświęcają tę drugą cechę w jakimś stopniu. Inne zespoły stawiają sobie za cel stworzenie wersji, która świetnie daje się czytać, ale decyzja ta będzie w konsekwencji oznaczać konieczność przekształcenia oryginalnego porządku słów tak, aby przetłumaczone zdania dobrze brzmiały w ojczystym języku czytelnika.
Mam nadzieję, że dostrzegasz, jaki w tym wszystkim sens. Nic w teorii ani w praktyce tłumaczeń Biblii nie pozwala na jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy rzeczywiście wiemy, co Biblia mówi w językach, w których została napisana. Naprawdę wiemy, co Pismo Święte mówi, a spornych kwestii dla uczonych jest niewiele i ostatecznie nie mają one większego znaczenia. Biblia może być i została dobrze przetłumaczona – i to wiele, wiele razy.