Gdy mówimy o biblijnym kanonie, mamy na myśli listę ksiąg przyjętych przez chrześcijan, które stanowią między innymi autorytatywne źródło informacji o Jezusie. Słowo „kanon” pochodzi z języka greckiego, w którym oznacza ono zasadę albo standard. Dlatego właśnie chrześcijanie zaczęli go używać w odniesieniu do zbioru autorytatywnych ksiąg. Są to dokumenty wspólnie i wyłącznie stanowiące standard, na podstawie którego życie i doktryna chrześcijańska mają być mierzone, kształtowane, oceniane, a także, w razie konieczności, korygowane. Pozostaje oczywiście pytanie, w jaki sposób kanon – ta lista autorytatywnych ksiąg – kanonem się stał. Czy ten proces pozwala nam z pełnym przekonaniem uznać, że księgi przedstawiają nam prawdziwe informacje na temat tego, co się naprawdę wydarzyło?
Ponieważ naszym podstawowym celem jest uzyskanie historycznej pewności co do zmartwychwstania Jezusa, nie musimy poświęcać wiele czasu na opisywanie i obronę kanonu Starego Testamentu. Teraz jednak wystarczy powiedzieć, że do czasu pojawienia się Jezusa kanon Starego Testamentu cieszył się niemalże uniwersalnym uznaniem. Zarówno Jezus, jak i Jego pierwsi naśladowcy akceptowali go bez zarzutów.
W kontekście naszych celów bardziej interesuje nas powstanie kanonu Nowego Testamentu. Stawka jest wysoka, ponieważ od tych zdarzeń w dużej mierze zależy, ile historycznej pewności możemy mieć w odniesieniu do uznawanych przez nas dokumentów. Już wyjaśniam, dlaczego tak się dzieje. Gdyby kanon Nowego Testamentu powstał w wyniku paskudnego spisku ludzi władzy, którzy usunęli inne księgi o takiej samej historycznej wartości, wniosek, że Nowy Testament jest dokumentem historycznie wiarygodnym, byłby nieuprawniony. Ponadto, gdyby uznali oni w wyłącznie arbitralny sposób te właśnie księgi za autorytatywne – nie mając w rzeczywistości ku temu żadnych uzasadnionych powodów – równie trudno byłoby powiedzieć, że te księgi dają nam prawdziwy, wiarygodny obraz Jezusa. To samo można by stwierdzić, gdyby cały ten proces był w swojej esencji mistyczny. To znaczy – gdyby nie było uzasadnionych powodów historycznych, aby uznać te księgi zamiast innych. Wówczas nie moglibyśmy być przekonani do ich historycznej wiarygodności. Upraszczając, jeśli mamy mieć historyczną pewność co do tego, co mówią nam dokumenty Nowego Testamentu, musimy zapytać: czy nasze powody, aby uznać te księgi zamiast innych, mają uzasadnione podstawy?
Aby nie trzymać cię długo w napięciu, odpowiem: tak, mają. Dojście do tego wniosku wymaga jednak wykonania pewnej pracy. Tak naprawdę musimy zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze, rozprawić się z teorią, którą tak wielu ludzi zaakceptowało po pojawieniu się Kodu Leonarda da Vinci – a mianowicie że kanon Nowego Testamentu został stworzony w wyniku spisku grupy trzymających władzę biskupów, którzy kierowani złymi motywacjami w niesprawiedliwy sposób pozbyli się całkiem sporej ilości wartościowych dokumentów. Po drugie zaś musimy zadać sobie pytanie, czy pierwsi chrześcijanie mieli uzasadnione powody, aby przyjąć do kanonu te, a nie inne dokumenty. Jeśli nie było spisku, który sprawił, że pozbyto się innych dokumentów, a pierwsi chrześcijanie mieli dobre powody, aby uznać te właśnie pisma, będziemy mogli powiedzieć z dużą dozą pewności, że tak, faktycznie czytamy właściwe księgi.
Całe morze różnych Ewangelii?
Zastanówmy się najpierw, czy istniał jakiś spisek mający na celu usunięcie pewnych dokumentów. Bez względu na to, jak podejdziemy do tej tezy, okazuje się ona wierutną bzdurą – i istnieje przynajmniej kilka dobrych powodów, aby za taką właśnie ją uznać.
Przede wszystkim nie jest prawdą, że Kościół w pierwszych wiekach był po prostu zalany morzem ksiąg, które niczym tęcza barw przedstawiały różne wierzenia i Kościół odpowiedział na ich istnienie (jak niektórzy to obrazowo ujmują) wycięciem całego lasu dobrych ksiąg tylko po to, aby przetrwało kilka ulubionych drzew. Pierwsi chrześcijanie nie dysponowali szeroką gamą rozmaitych wierzeń. W rzeczywistości jedyne chrześcijańskie pisma, które można z całą pewnością datować na I wiek, to właśnie te, które złożyły się ostatecznie na Nowy Testament. Dopiero w drugiej połowie II wieku – sto lat później – zaczęły się pojawiać dokumenty istotnie odbiegające od nauczania pierwotnych ksiąg. Ale nawet te księgi zdradzają świadomość autorów co do istnienia ksiąg wcześniejszych, co czyni je zaledwie dodatkiem do istniejącej już silnej, zakorzenionej tradycji.
Do czego zmierzam? Teoria, jakoby w pierwszych dwóch wiekach historii chrześcijaństwa istniało jakieś kipiące morze różnych „Ewangelii” i innych dokumentów, w których można było przebierać bez końca, to zwyczajna nieprawda. Istniały księgi, które stanowią Nowy Testament, a następnie – wiek później – pojawiły się inne pisma, mające na celu rzucić im wyzwanie.
Po drugie, wszystkie te teorie spiskowe opierają się na tym, że to morze kipiało przez kilka wieków, zanim biskupi w wieku IV zdecydowali się je na zawsze brutalnie uciszyć. Jednak wszystko wskazuje na to, że Kościół uznawał za autorytatywne księgi naszego Nowego Testamentu dużo wcześniej, niż mówią o tym teorie spiskowe. Sceptycy zazwyczaj twierdzą, że nie istniał żaden kanon, dopóki jakiś synod czy biskup nie skodyfikował go w IV wieku. Dowody jednak mówią, że choć w IV wieku Kościół debatował nad autorytetem kilku ksiąg Nowego Testamentu, zdecydowana większość chrześcijan powszechnie uznawała autorytet tego, co stanowi nasz Nowy Testament, jeszcze przed końcem II wieku. Większość ksiąg była powszechnie uznana (wraz z większością pism Pawła) jako mająca tego rodzaju autorytet jeszcze przed upływem I wieku.
Jeśli chodzi o same cztery Ewangelie – Mateusza, Marka, Łukasza i Jana – mamy uzasadnione powody, by sądzić, że Kościół uznawał je za jedyne posiadające autorytet Ewangelie bardzo wcześnie, dużo wcześniej niż w IV wieku. Jednym z bardzo interesujących głosów w tej dyskusji jest głos biskupa Ireneusza z Lyonu, który napisał około roku 180, że spodobało się Bogu dać Kościołowi cztery Ewangelie, ponieważ mamy cztery strony świata i cztery wiatry. Przez lata niektórzy bez końca wyśmiewali Ireneusza z powodu tej argumentacji – istnieją cztery wiatry, dlatego naturalnie muszą istnieć cztery Ewangelie? Jak on chciał kogokolwiek do tego przekonać? Nie o to chodzi. Ireneusz nie próbował tu formułować argumentu logicznego. Nie zamierzał swoim wywodem przekonać sceptyków. Nie, mamy tutaj do czynienia z refleksją natury estetycznej, opisującej, jak piękne, adekwatne i dobre jest to, co chrześcijanie nazywają czterema Ewangeliami. Myśl tę rozumiały przede wszystkim już przekonane osoby, które potrzebowały jedynie, aby ktoś w tym przekonaniu je utwierdził. Tutaj ukryty jest argument historyczny. Fakt, że Ireneusz skonstruował taki argument – który na celu ma nie tyle przekonanie sceptyków, co wspólne radowanie się z prawdziwie wierzącymi i utwierdzanie ich w prawdzie – wskazuje na powszechną akceptację istnienia w roku 180 czterech Ewangelii i tylko czterech Ewangelii.
Ale trop się tutaj nie urywa. Cofając się w czasie jeszcze dalej, zobaczymy, że apologeta Justyn Męczennik (piszący około roku 150) zdaje się uznawać cztery Ewangelie za autorytatywne, podobnie jak Papiasz z Hierapolis (piszący nie później niż w roku 110). Jakby tego było mało, istnieją nawet intrygujące dowody, że Papiasz cytował samego apostoła Jana, który miał uznawać trzy inne Ewangelie oraz poświadczać własne autorstwo jednej.
Już mówię, o co w tym wszystkim chodzi. Powszechnie przyjęty obraz wczesnego chrześcijaństwa jako platformy licznych pisarzy różnych Ewangelii i listów, z których wszyscy rywalizowali o uznanie, zanim kolektyw biskupów w IV wieku wraz z pogańskim cesarzem uciszył ich i wymazał z kart historii, jest nonsensem wymyślonym na potrzeby marketingowe. Prawda historyczna wygląda tak, że zdecydowana większość dokumentów Nowego Testamentu, a szczególnie cztery Ewangelie, została zidentyfikowana i uznana za teksty autorytatywne wyjątkowo wcześnie, a pisma, które podważały ogólnie obowiązujący konsensus, pojawiły się dopiero wiek później. Wykonaliśmy bardzo ważny krok w kierunku ustanowienia historycznej pewności co do kanonu Nowego Testamentu – nie było żadnego spisku, który miał za zadanie faworyzować uznane księgi i usunąć inne, „równie wiarygodne, ale kłopotliwe”.
Nie wybrali – przyjęli
Mając to wszystko na uwadze, powinniśmy jeszcze odpowiedzieć na jedno pytanie. Nawet jeśli dokumenty Nowego Testamentu nie zyskały statusu kanonu na podstawie fałszywych ani złych przesłanek, musimy zapytać, czy pierwsi chrześcijanie mieli ostatecznie jakieś wiarygodne, historycznie uzasadnione powody, aby wybrać pisma, które stały się kanonem.
Jedną chwilkę. Źle się wyraziłem. Pierwsi chrześcijanie nigdy nie powiedzieliby, że „wybrali” księgi, które powinny się znaleźć w kanonie. Równie dobrze jak o wybór ksiąg można by ich zapytać, dlaczego wybrali sobie tych, a nie innych rodziców.
Prawda jest taka, że pierwsi chrześcijanie w ogóle nie myśleli o tym w ten sposób. Raz za razem, gdy wskazywali, które księgi stanowią kanon, mówili: „przyjęliśmy”, „te księgi były nam dane”. Ich zrozumienie własnej roli w całym tym procesie nie zasadzało się na osądzaniu czy wybieraniu, ale raczej na otwarciu się i przyjęciu.
Nie jest to wyłącznie kwestia semantyki ani nawet duchowości (jeszcze). To ciągle argument historyczny, który odciska głębokie piętno na mentalnej mapie procesu ustalania kanonu. Idea mówiąca, że wczesny Kościół „wybrał” sobie, które księgi włączyć do kanonu, implikuje, jakoby chrześcijanie mieli rozpocząć ten proces z czystą kartą oraz zbiorem równoprawnych ksiąg, a następnie dokonać ich oceny i zadecydować, które mają się znaleźć w kanonie, a które nie. Nigdy jednak tak się nie stało, nie możemy tak opisywać pierwszych chrześcijan. Wszyscy oni – a właściwie każde pokolenie – zaczynali nie z czystą kartą, ale ze zbiorem ksiąg o powszechnie uznanym autorytecie, które odziedziczyli po poprzednim pokoleniu, a to z kolei po poprzednim, aż do samych apostołów. To prawda, od czasu do czasu ktoś podważał ten odziedziczony zestaw ksiąg w taki czy inny sposób, a chrześcijanie musieli się wtedy zmierzyć z takim wyzwaniem. Pozostaje jednak faktem, że nie mówili oni o wybieraniu ani decydowaniu, ale wyłącznie o przyjęciu tego, co zostało im przekazane. Ich fundamentalną cechą była pokora. Przyjęli, nie wybrali.
Mieli uzasadnione powody
No dobrze, możemy zapytać, dlaczego w takim razie pierwsi chrześcijanie byli tak pewni, że pisma, które uznali za autorytatywne, rzeczywiście takimi były. Gdy pojawiały się kwestie dotyczące odziedziczonej tradycji – niektórzy twierdzili, że ta lub tamta księga nie należy do kanonu, a inni utrzymywali, że ta lub tamta księga do niego należy – jak wówczas odpowiadano? Czy pierwsi chrześcijanie mieli solidne kryteria, dzięki którym mogli powiedzieć: „Tak, jesteśmy naprawdę pewni, że ta księga, którą otrzymaliśmy, należy do kanonu, a to dlatego i dlatego” albo: „Nie, jesteśmy naprawdę pewni, że ta księga nie należy do kanonu, a to dlatego i dlatego”? Innymi słowy, czy z zamkniętymi oczami przyjmowali, co zostało im przekazane, czy może mieli jakieś uzasadnione powody, aby akceptować właściwe księgi?
Odpowiedź brzmi: tak, mieli takie powody – a podstawowy test kanoniczności pism obejmował cztery kryteria: apostolskość, starożytność, ortodoksyjność i uniwersalność.
Gdybyśmy mieli czas i miejsce, po prostu zbadalibyśmy wszystkie wczesne źródła, w których chrześcijanie dyskutowali, dlaczego Kościół powinien przyjmować pewne księgi jako autorytatywne lub nie powinien tego robić. Dzięki takiemu studium moglibyśmy zobaczyć, jak wyłaniają się cztery powyższe kryteria (a także inne). Na szczęście pewien wczesny dokument wskazuje na przynajmniej trzy z tych kryteriów. Dokument ten, zwany Kanonem Muratoriego, jest VII- lub VIII-wiecznym łacińskim tłumaczeniem pisma, które pierwotnie powstało w języku greckim, prawdopodobnie pod koniec II wieku. Jego pełny tekst znajdziesz w każdej dobrej, wyczerpującej książce na temat kanon. Tu zacytuję kilka zdań, które ilustrują, w jaki sposób stosowano wspomniane kryteria. Zacznę od najważniejszego: apostolskości.
Powód 1: Apostolskość
„Apostolskość” to złożone słowo o prostym znaczeniu. Mówiąc nieskomplikowanym językiem, wskazuje ono na dokument, który został napisany albo przez apostoła Jezusa, albo przez bliskiego towarzysza apostoła Jezusa. Autor Kanonu Muratoriego raz za razem korzysta z tego testu, w szczególności do obrony ksiąg kanonicznych. Mówi na przykład, że „czwarta Ewangelia została napisana przez Jana, jednego z uczniów”. Ewangelię Łukasza określa jako „napisaną przez Łukasza, opartą na autorytecie Pawła”, a na temat listów Pawła wyraża się następująco: „sam błogosławiony apostoł Paweł […] pisze […] imiennie do siedmiu kościołów”.
Apostolskość stanowiła zdecydowanie najważniejsze kryterium, z którego korzystał wczesny Kościół w celu zidentyfikowania i obrony kanoniczności ksiąg. Koncepcja ta była niezwykle prostolinijna i efektywna – nie każdy mógł napisać książkę o Jezusie i oczekiwać, że Kościół uzna ją za Pismo Święte. Nie, ten poziom autorytetu zarezerwowany był dla tych, których sam Jezus w szczególny sposób wyznaczył na apostołów, i dla kilku wybranych bliskich towarzyszy apostołów.
Warto w tym miejscu zauważyć pewną interesującą kwestię. Otóż wielu niedoszłych autorów Biblii piszących w okresie od II do VI wieku próbowało oszukać Kościół poprzez podpisanie tworzonych przez siebie dokumentów imieniem apostoła albo innego naśladowcy Jezusa z I wieku. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Byli świadomi, że nie mają żadnej szansy na uznanie ich ksiąg za autorytatywne, jeśli nie przemycą ich jako rzekomo napisanych przez apostoła albo bliskiego mu towarzysza.
Powód 2: Starożytność
Kryterium starożytności jest bliskie kryterium apostolskości. Prawdopodobnie stosowane było przede wszystkim w celu ustalenia, czy dana księga faktycznie może być apostolska. Upraszczając, aby księga mogła mieć autorytet apostolski, musiała być stara, datowana na I wiek. Starożytność księgi nie zapewniała jej kanoniczności, ale brak tej cechy natychmiast ją tego statusu pozbawiał.
Na podstawie tego kryterium Kanon Muratoriego odrzuca księgę zwaną Pasterzem Hermasa, ponieważ została ona „napisana dość późno w naszych czasach, w mieście Rzym, przez Hermasa […] i dlatego […] nie może być czytana do końca dziejów publicznie w kościele ludziom, ani pośród proroków, których liczba jest pełna, ani pośród apostołów”. A zatem – mówili pierwsi chrześcijanie – prosimy nowicjuszy, aby nie składali podań!
Powód 3: Ortodoksyjność
Trzecie kryterium włączenia do kanonu opierało się na wymogu, aby księga zawierała treści będące w zgodzie z doktrynalną prawdą odzwierciedlającą tradycję od czasów samego Jezusa. Na początku duża część tej tradycji była przez wiele lat przekazywana ustnie z pokolenia na pokolenie. Ale z upływem czasu, gdy spisane zostały Ewangelie i listy, a następnie przyjęto je jako pisma autorytatywne, sam kanon stał się standardem, na podstawie którego oceniano inne księgi. Dlatego, gdy pojawiał się dokument, którego nauczanie nie było zgodne z treścią uznanych, autorytatywnych ksiąg, był on odrzucany. Autor Kanonu Muratoriego tak mówi o czterech Ewangeliach: „Choć w kilku księgach Ewangelii wykładane są różne idee, nie stanowi to przeszkody dla wiary wyznawców, ponieważ przez jednego suwerennego Ducha są w nich ogłoszone wszystkie rzeczy związane z Narodzeniem Pańskim, Pasją i Zmartwychwstaniem, dialogi z uczniami, [a także] Jego dwa przyjścia”. A więc cztery Ewangelie były nie tylko apostolskie i stare; były także zgodne ze standardem prawdy, dlatego przyjęto je bez wahania jako autorytatywne.
Powód 4: Uniwersalność
Dla obrony kanonu przez wczesny Kościół istotne okazało się jeszcze jedno kryterium – uniwersalność. Za autorytatywne uznawano wyłącznie te księgi, których używali i które cenili chrześcijanie w każdym zakątku znanego świata. Jeśli księga pochodziła od jakiejś konkretnej sekty i funkcjonowała wyłącznie w jednym, określonym miejscu, odrzucano ją. Z drugiej strony, gdy jakąś księgę kwestionowano, bardzo dużo zyskiwała, jeśli używali jej chrześcijanie na całym świecie. I tak na przykład powszechne korzystanie z Listu do Hebrajczyków i Objawienia Jana istotnie przyczyniło się do ostatecznego uznania tych ksiąg za kanoniczne.
A zatem… Czy mamy właściwe księgi?
Dokąd nas to wszystko prowadzi? Cóż, przede wszystkim do konkluzji, że kanon Nowego Testamentu nie jest wynikiem jakiegoś nikczemnego późnego spisku, który miał na celu wypromowanie jednych ksiąg, a usunięcie innych, przedstawiających „inną perspektywę” postrzegania Jezusa. W rzeczywistości nie było żadnych „innych perspektyw”, aż do znacznie późniejszego momentu w historii, a wówczas zaistniały one wyłącznie jako reakcja na coraz silniej zakorzenioną tradycję. Daje nam to pewność, że pierwsi chrześcijanie nie odwoływali się w obronie swojego kanonu wyłącznie do mistycyzmu, przypadku albo niejasnego poczucia prawdziwości. Przeciwnie, mieli wiarygodne, a nawet historycznie uzasadnione powody, by uznać pewne księgi – w przeciwieństwie do innych – za najlepsze źródła informacji o życiu i nauczaniu Jezusa. Były to: apostolskość (a zatem również starożytność), ortodoksyjność (zgodność z prawdą przekazywaną od pokoleń) i uniwersalność (fakt, że chrześcijanie na całym świecie cenili te księgi i uznawali je za autorytatywne).
Dlatego, gdy pojawia się pytanie, czy mamy właściwe księgi, pomyśl o tym w następujący sposób: żaden z dokumentów wchodzących w skład Nowego Testamentu nie oblał ani jednego z powyżej opisanych testów na wiarygodność. Jest oczywiste, że niektórym z ksiąg zajęło to więcej czasu niż innym, ale ostatecznie Kościół uznał każdą z nich za całkowicie spełniającą kryteria wymagane dla autorytatywności. Oznacza to, że każda z ksiąg ujętych w naszym Nowym Testamencie znalazła się tam na podstawie uzasadnionych kryteriów. Wszystkie one są starożytne, apostolskie i zgodne z odziedziczonym standardem prawdy, wszystkie też były powszechnie znane. Stanowią więc wiarygodne świadectwa życia i nauczania Jezusa.
Co więcej – a jest to może nawet istotniejsze – nie istnieje w całej historii świata żaden dokument, który należałby do kanonu, a nie byłby w nim ujęty. Niektóre pisma oczywiście wywoływały konsternację w pierwszych wiekach istnienia Kościoła, ale ostatecznie żadne z nich nie spełniło jednocześnie kryteriów apostolskości, starożytności, ortodoksyjności i uniwersalności. Na przykład Pasterz Hermasa nie spełniał kryteriów starożytności i apostolskości. Ponieważ został napisany przez Hermasa, a nie któregoś z apostołów ani bliskiego towarzysza apostoła, pierwsi chrześcijanie uznali, że nie może być elementem autorytatywnego kanonu. Ewangelia Piotra z kolei, podobnie jak kilka innych ksiąg, nie spełniła dwóch kryteriów: (1) miała rzekomo wyjawiać rzeczy, których Jezus nauczał potajemnie, a które zaprzeczały temu, czego zgodnie z powszechną wiedzą Jezus nauczał publicznie – a zatem nie zdała testu ortodoksyjności; (2) czytano ją w odizolowanych i rozproszonych częściach Kościoła – a zatem nie zdała testu uniwersalności. I wreszcie Ewangelia Tomasza nie została uznana za autorytatywną nie tylko dlatego, że prawdopodobnie swój ostateczny kształt uzyskała nie wcześniej niż w II wieku (co oznacza, że nie została napisana przez apostoła Tomasza, który musiał w tym czasie już nie żyć), ale również ze względu na jej treść, która, jak wszyscy wiedzieli, była obca znanym publicznym naukom Jezusa, a nawet im zaprzeczała.
Pozwól, że ujmę to w następujący sposób: Co byś zrobił, gdybyś miał czystą kartę, szansę stworzenia swojego własnego kanonu Nowego Testamentu? W jaki sposób skonstruowałbyś listę starożytnych dokumentów, którym można ufać, w przeciwieństwie do tych, którym ufać nie można? Czy przyjąłbyś bardziej trafne kryteria niż te:
1. księga musi być napisana lub autoryzowana przez osoby najbliższe Jezusowi (starożytność i apostolskość);
2. nie może rażąco odbiegać od tego, co zawsze znane było jako nauczanie Jezusa (ortodoksyjność);
3. musi mieć zasięg szerszy niż regionalny, musi być znana szerokim rzeszom chrześcijan (uniwersalność)?
Szczerze mówiąc, uważam, że ustanowienie lepszych kryteriów byłoby niezwykle trudne.
Pozwól, że zapytam: Które dokładnie księgi Nowego Testamentu wyłączyłbyś ze swojego nowego kanonu „ksiąg, którym można ufać”, i z jakimi zmianami doktryny chrześcijańskiej by się to wiązało? Co do których ksiąg upierałbyś się, że muszą zostać włączone do kanonu? Czy naciskałbyś na dodanie Pasterza Hermasa, choć już większość pierwszych chrześcijan wiedziała, że został on napisany przez jakiegoś przypadkowego człowieka ponad sto lat po śmierci Jezusa? Czy może uznałbyś Ewangelię Piotra, która nie została napisana przez Piotra i jest oczywistą próbą przemycenia „tajemnych” nauk Jezusa, o których nikt wcześniej nie słyszał? Czy może Ewangelia Tomasza, która nie została napisana przez Tomasza, a wymagałaby od nas przyjęcia do kanonu wersetów takich jak ten:
Szymon Piotr powiedział im: „Niech Maria nas zostawi, albowiem niewiasty nie są godne Żywota”.
Jezus odpowiedział mu: „Ja sam uczynię ją mężem, tak aby ona również mogła stać się duchem żywym na podobieństwo waszych. Albowiem każda niewiasta, która uczyni się mężem, wejdzie do Królestwa Niebieskiego”.
(Tak, naprawdę tak jest tam napisane). Teraz rozumiesz, do czego zmierzam? Biorąc pod uwagę powyższe, mam szczere wątpliwości, czy ktokolwiek z nas mógłby ostatecznie ustanowić zbiór wiarygodnych dokumentów trafniejszy niż ten, który został sporządzony przez pierwszy Kościół.
Wszystko wskazuje na to, że pierwsi chrześcijanie wykonali kawał dobrej roboty, określając, które dokumenty powinny być brane pod uwagę jako wiarygodne źródła tego, czego rzeczywiście Jezus nauczał i co robił. Z jednej strony nie ma żadnych podstaw, aby sądzić, że zaangażowali się oni w jakiś spisek możnych i usuwali niektóre dokumenty spełniające kryteria kanoniczności. Z drugiej zaś na korzyść pism, których autorytetu rzeczywiście bronili, przemawiają naprawdę uzasadnione argumenty.
Jeśli tak się przedstawia cała sprawa, naprawdę nie musimy się obawiać, że w jakiś sposób znaleźliśmy się w posiadaniu niewłaściwych dokumentów – że istnieją gdzieś jakieś inne pisma, które dałyby nam lepszy obraz osoby i dzieła Jezusa niż Nowy Testament. Przeciwnie – mamy dużą pewność, że kanon obejmuje księgi najlepsze – najstarsze, najbardziej godne zaufania, najbardziej wiarygodne.