Moralność chrześcijańska

Niestety w bardzo wielu środowiskach, i to w zbyt wielu, bywa przeważnie tak, że gdy ktoś się narodzi na nowo, to wręcza mu się listę, spis pewnych rzeczy, których mu nie wolno robić! Rzeczy te noszą nazwę „światowych”, przy czym stwierdza się, że jeśli danych rzeczy nie będzie się robiło, to będzie się prawdziwie duchowym. Oczywiście spisy takie różnią się wielce od siebie w zależności od krajów i stosunków tam panujących.

W rzeczywistości rzecz ma się zupełnie inaczej. Prawdziwe życie chrześcijańskie jest czymś więcej, aniżeli tylko nierobieniem czegoś, co jest wyszczególnione na jakiejś małej liście!

Mamy tutaj natychmiast do czynienia z niebezpieczeństwem pewnego zniewolenia, gdyż lista taka ma pełne uzasadnienie natury historycznej i wszyscy ludzie są zgodni na podstawie doświadczeń zaczerpniętych z historii, że dane rzeczy są niebezpieczne i należy się ich wystrzegać, szczególnie gdy rozpoczyna się życie chrześcijańskie. Jednak musimy zaraz podkreślić, że życie chrześcijańskie i prawdziwe uduchowienie jest czymś daleko większym i wspanialszym od mechanicznego wystrzegania się czynienia kilku rzeczy, wymienionych na jakiejś liście. Taka rzecz kryje w sobie niebezpieczeństwo, na które wskazuje także nowoczesna psychologia, jako na pewnego rodzaju zniewolenie, które może człowieka zapędzić w ślepą ulicę.

Dla tej przyczyny niektórzy wierzący stoją w opozycji do chrześcijan prezentujących nowonawróconemu listę rzeczy, których czynić nie wolno, usilnie protestując przeciwko posługiwaniu się taką listą, określającą pewne „tabu”. Stąd powstają — jak się zdaje — w kołach ludzi wierzących konflikty. Pod tym względem w poszczególnych krajach bywa różnie.

Wszystkie rozważania dotyczące rzeczy zewnętrznych, powtarzam: zewnętrznych, nie wystarczą dla osiągnięcia prawdziwego uduchowienia i prawdziwego życia chrześcijańskiego. Musi być coś więcej niż tylko jakaś mała lista! Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że zadając pytania dotyczące zewnętrznych rzeczy, stajemy twarzą w twarz nie tylko wobec jakiejś małej listy, ale wobec całego Dekalogu, tj. Dziesięciorga Bożych Przykazań. Innymi słowy, takiej listy można używać jako parawanu, jakiejś taniej zasłony, a to nosi zarodek śmierci. Dlatego też odrzucam te płytkie, tanie pojęcia, gdyż muszę sobie uświadomić, że stoję twarzą w twarz nie wobec czegoś luźnego, nieokreślonego, ale wobec wszystkich dziesięciu przykazań, które przed chwilą przeczytaliśmy!

W świetle nauki całej Biblii — zarówno Starego jak i Nowego Testamentu, szczególnie zaś Nowego, choć i w Starym jest o tych rzeczach mowa — stoję twarzą w twarz nie tylko wobec wszystkich dziesięciu przykazań, gdy mam do czynienia z rzeczami zewnętrznymi, stoję też twarzą w twarz jeszcze wobec tak zwanego przykazania miłości, które stwierdza, iż jestem zobowiązany miłować Boga i mego współbliźniego.

W Liście do Rzymian 14:15 czytamy: „Jeżeli zaś z powodu pokarmu trapi się brat twój, to już nie postępujesz zgodnie z miłością; nie zatracaj przez swój pokarm tego, za którego Chrystus umarł”. To nie jest nic innego jak Boże Prawo! Tutaj w bardzo istotnym sensie nie ma żadnej swobody w interpretowaniu danego nam słowa. Jest to oświadczenie, że naszym obowiązkiem jest stosowanie się do tego rozkazu.

Jest oczywiście prawdą, że nie możemy osiągnąć zbawienia li tylko dzięki czynieniu tego, ani też nie możemy tego czynić o własnych siłach, ale niemniej sprawa została w tych słowach postawiona w formie wyraźnego nakazu. Tę samą prawdę widzimy w 1 Kor 8:12-13: „A tak grzesząc przeciwko braciom i obrażając ich słabe sumienie, grzeszycie przeciwko Chrystusowi. Przeto, jeśli pokarm (całkiem prosta rzecz, zwykły pokarm) gorszy brata mego, nie będę jadł mięsa na wieki, abym brata mego nie gorszył”. Gdy więc biorę pod uwagę tylko jakąś wypróbowaną listę zakazanych rzeczy, a uważając ją za zbyt powierzchowną, odpycham ją od siebie, powinienem wiedzieć, co robię. Otóż nie mam przed sobą jakiejś tylko teorii o osiągnięciu wolności, mam do czynienia z całymi dziesięcioma Bożymi przykazaniami, z całym Bożym Prawem. O to tutaj chodzi. Z chwilą więc, gdy mamy do czynienia nawet z rzeczami zewnętrznymi, nie przechodzimy do luźniejszego sposobu życia, ale przeszliśmy do czegoś znacznie głębszego, znacznie poważniejszego, do czegoś, co w znacznej mierze dotyka się naszego serca.

Dzieje się tak, że wierzący, mieszkający w różnych stronach, a nawet w tej samej miejscowości, mają rozbieżne zdania, jeśli chodzi o niektóre z tych spraw, to jest co chrześcijaninowi wolno, a czego (zewnętrznie) nie wolno robić. Jest to zupełnie dopuszczalne, ponieważ istnieje możliwość, aby wierzący mieli szczerze uzasadnione różnice zdań. Ale jedną rzecz musimy uważać za absolutnie konieczną, jeśli mamy w ogóle mieć do czynienia z prawdziwym życiem chrześcijańskim, a mianowicie: musimy fundamentalnie opierać się na przykazaniach Bożych, a także i to, że zrezygnowanie z „tabu” nie może doprowadzić nas do rozluźnienia życia.

Są takie rzeczy, które mogą podlegać dyskusji, nawet szczerej dyskusji, w zależności od położenia geograficznego, od tła historycznego, od podejścia i w zależności od tych czynników można ustalać, że chrześcijanin powinien robić to, a tamtego nie powinien czynić. Ale jest coś, do czego nie wolno nam zastosować żadnego innego miernika, jak tylko i wyłącznie Bożego, a to nawet i w zewnętrznych rzeczach – mianowicie: powinniśmy zdążać w kierunku pogłębienia życia, a nie rozluźnienia. Jeśli mamy się cieszyć wolnością pod Krwią Chrystusa, jeśli mamy nie pozwolić Prawu, aby łamało nasze sumienie — jak za chwilę o tym jeszcze będzie mowa, bo to jest tylko wstęp do naszego cyklu, i o wszystkich tych sprawach będzie jeszcze mowa, jeśli Pan pozwoli — ale już teraz musimy podkreślić, że Bóg nas nie wzywa do luźniejszego życia, ale do głębszego życia nawet jeśli chodzi o rzeczy zewnętrzne. Musimy starać się osiągnąć głębsze życie duchowe. Życie chrześcijańskie musi nabrać dla nas większego znaczenia niż tylko powiedzenie sobie „przyjąłem Chrystusa jako Zbawiciela, idę do Nieba…”, a przy tym można by nie mieć żadnego pojęcia o znaczeniu krzyża Chrystusowego w obecnym życiu!

Życie chrześcijańskie i prawdziwe uduchowienie nie jest czymś tylko zewnętrznym, ale jest to coś wewnętrznego. Punktem kulminacyjnym dziesięciorga przykazań jest dziesiąte przykazanie, zawarte w 2 Moj 20:17 — a to przykazanie zabrania pożądania. Przeczytajmy to miejsce raz jeszcze: „Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego, ani będziesz pożądał żony bliźniego twego, ani sługi jego, ani dziewki jego, ani wołu jego, ani osła jego, ani żadnej rzeczy bliźniego twego”. A to jest oczywiście sprawą całkowicie wewnętrzną. Pożądanie nie jest nigdy czymś zewnętrznym. Dochodzimy więc do nowego fascynującego spojrzenia na Dekalog, a mianowicie: gdy Bóg zstąpił na Górę Synaj, jak czytamy w Starym Testamencie dawał jedno przykazanie, jeden rozkaz, za drugim, ale to, co stanowiło właściwie fundament i myśl wiążącą całość tych przykazań — było przykazanie dziesiąte. Co prawda gdy chodzi o pobudkę dla unikania pożądania, to pobudką tą musi być miłość do Boga. Miłość do Boga musi stanowić w istocie początek wszystkiego i musi być treścią naszego stosunku do Boga, bo bez tej miłości wszystko inne nie posiada właściwie żadnej treści. Tylko ona jest pobudką do zachowywania przykazań i ona tylko umożliwia zrozumienie całej struktury Bożego Prawa.

Ale jeśli chodzi o praktyczną stronę, to podstawą jest dojście do sytuacji wewnętrznej, a nie tylko do sytuacji zewnętrznej. Właściwie dzieje się tak, że łamiemy to ostatnie przykazanie, aby nie pożądać, za każdym razem, gdy łamiemy którekolwiek z poprzednich przykazań. Tak więc kiedykolwiek łamiemy jedno z Bożych przykazań — zawsze łamiemy dwa: dane przykazanie i dziesiąte. Jest ono niewątpliwie centralnym punktem Bożych przykazań, tak jak oś jest środkiem koła!

Paweł Apostoł w siódmym rozdziale Listu do Rzymian stwierdza, że to właśnie przykazanie sprawiło, iż odczuł, że jest grzesznikiem, człowiekiem pełnym grzechu. Na innym miejscu, a trzeba to zrozumieć, Paweł powiada o sobie, że w stosunku do Prawa żył bez nagany. Nie miał on na myśli, że był doskonałym człowiekiem, ani też tego, iż zachowywał całkowicie wszystkie dziesięcioro przykazań. Chciał po prostu powiedzieć, że był w stanie przestrzegać doskonale zewnętrznie Prawo w tych sytuacjach, na które Żydzi zwykli byli zwracać niemal wyłączną uwagę. I rzeczywiście przestrzegał Prawa w tym względzie doskonale, ale było to coś zewnętrznego. Było to po prostu uzewnętrznienie pewnych tradycji, co jest odpowiednikiem tych „tabu” doby obecnej. Rzeczy te można było wykonywać zewnętrznie. Takie spisy „tabu” odznaczają się właściwie tym, że są zawsze czymś zewnętrznym, czymś, co można zrobić. To daje czyniącemu te rzeczy uczucie wyżywania się, dzięki czemu istnieje możliwość szybkiego wzbicia się w pychę, bo gdy coś zrobiłem, albo czegoś nie zrobiłem, to wielką rolę odgrywa w tym moje „ja”.

Ale gdy zaczynam przeżywać prawdziwe chrześcijaństwo i prawdziwe uduchowienie, to stwierdzam, że to prawdziwe życie duchowe powoduje, iż zawsze padam na kolana. Tak było i z Pawłem: jeśli chodzi o te zewnętrzne przykazania, to on je rzeczywiście zachowywał. Ale gdy usiłował zachować to dziesiąte przykazanie, był zmuszony uświadomić sobie, że jest grzesznikiem.

W Rzymian 7:7-9 Paweł wyraźnie stwierdza, iż to dziesiąte przykazanie sprawiło, że ożył w nim grzech, i że grzech ten go zabił. „Cóż więc powiemy? Że prawo to grzech? Przenigdy! Przecież nie poznałbym grzechu, gdyby nie prawo; wszak i o pożądliwości nie wiedziałbym, gdyby prawo nie mówiło: Nie pożądaj! Lecz grzech przez przykazanie otrzymał bodziec i wzbudził we mnie pożądliwość, bo bez prawa grzech jest martwy. I ja niegdyś żyłem bez prawa, lecz gdy przyszło przykazanie, grzech ożył”.

A więc w sprawie zachowywania dziesiątego przykazania Paweł odczuł, że nie jest doskonałym w świetle przeczytanego ustępu Listu do Rzymian, jest to całkiem jasne. Co do innych przykazań wydało się Pawłowi, że jest całkowicie w porządku i że zachowuje się zupełnie dobrze w porównaniu z innymi ludźmi. „Ale gdy otworzyłem”, mówi nie jako Apostoł, „dziesięcioro przykazań i dowiedziałem się, że dziesiąte przykazanie nakazuje — nie pożądać, zobaczyłem, że jestem grzesznikiem”. A kiedy to miało miejsce? Odnoszę wrażenie, że Bóg działał w nim wewnętrznie, sprawiając, iż przejrzał i zrozumiał, czego mu nie dostaje — i to jeszcze przed jego przeżyciem na drodze do Damaszku. On już otworzył dziesięcioro Bożych przykazań — już ujrzał swój grzech i był zaniepokojony — a wtedy Chrystus do niego przemówił. Najprawdopodobniej taki był porządek wydarzeń.

To pożądanie można uważać za negatywną stronę pozytywnego przykazania Starego Testamentu — Mat 22:37-39: „Będziesz miłował Pana Boga swego z całego serca swego, i z całej duszy swojej. To jest największe i pierwsze przykazanie. A drugie podobne temu: „Będziesz miłował bliźniego jak siebie samego”. Będziesz miłował Pana Boga twego z całego serca twego i bliźniego twego jak siebie samego — jest pozytywnym przykazaniem.

Ale jeśli się temu zagadnieniu dokładniej przyjrzymy, to zobaczymy, że nakaz: nie będziesz pożądał, jest czymś wewnętrznym i jest negatywną stroną przykazania: będziesz miłował Pana Boga twego i bliźniego twego. Miłość jest czymś wewnętrznym, a nie zewnętrznym. Ona może objawiać się na zewnątrz, ale jest w swojej istocie czynnikiem wewnętrznym. Z drugiej strony pożądanie też jest czymś wewnętrznym, a nie zewnętrznym. To, co się objawia na zewnątrz, jest tylko rezultatem pożądania. Możemy więc powiedzieć, że miłować Boga z całego serca, z całej duszy i z całej mocy oznacza, że nie pożądamy tego, aby stać się Bogu równymi, czyli nieograniczonymi w swoich możliwościach. Z drugiej strony miłować bliźniego znaczy nie pożądać niczego co jest jego własnością. I na odwrót — jeśli nie miłuję Boga tak jak powinienem, to pożądam równości z Nim, a jeśli nie miłuję bliźniego swego tak, jak powinienem, to pożądam jego własności. A to wszystko jest oczywiście czymś wewnętrznym. To należy do królestwa życia wewnętrznego. A więc mamy do czynienia z przykazaniem: nie będziesz pożądał. Jest to przykazanie, które pokazuje nam człowieka od strony moralnej. Dzięki niemu dowiadujemy się, że człowiek naprawdę potrzebuje Zbawiciela (patrz Rzymian 7:7).

Weźmy pod uwagę przeciętnego moralnego człowieka, prowadzącego coś w rodzaju porządnego, moralnego życia, porównującego się z innymi ludźmi i porównującego samego siebie z jakąś łatwą do wykonania listą rzeczy, które wolno, czy też ich nie wolno czynić, choćby przestrzeganie tych przepisów miało sprawiać mu pewien ból i trudności — wówczas taki człowiek może czuć się tak jak Paweł: będzie mu się wydawało, że w jego życiu wszystko jest w porządku! Ale nagle, gdy staje twarzą w twarz wobec wewnętrznego przykazania, aby nie pożądać, wtedy musi upaść na kolana — jeśli tylko prawdziwie nastawi na to przykazanie ucha.

Sprawa ta przedstawia się zupełnie tak samo u nas chrześcijan. I to właśnie moim zdaniem jest punktem wyjścia do pełnego zrozumienia, względnie praktycznego doświadczenia prawdziwego życia chrześcijańskiego, względnie prawdziwej duchowości. Mogę na przykład wziąć do ręki takie spisy sporządzone przez ludzi i może się mi wydawać, że rzeczy w nich wymienione zachowuję, ale moje serce nie koniecznie musi być skruszone, ugięte i poddane. Ale gdy przejdę do wewnętrznego aspektu dziesięciorga przykazań i do wewnętrznego aspektu przykazania miłości, to jeśli tylko jestem w ogóle posłuszny kierownictwu Ducha Świętego — choćby najmniej — dziesiąte przykazanie nakazuje nie pożądać, co pokaże mi, że jestem grzesznikiem. 

Udostępnij!
    Dołącz!
    Wpisz swój e-mail, aby co dwa tygodnie otrzymywać najnowsze materiały EWC.