Czy wydarzenia biblijne faktycznie miały miejsce?

pusty-grób

Czy jest możliwe, że autorzy biblijni chcieli powiedzieć nam, co się naprawdę wydarzyło, sami wierzyli, że rzeczy, o których piszą, rzeczywiście się zdarzyły, a jednak całkowicie się mylili? Nie chodzi mi o to, że byli zwiedzeni, dokonali mistyfikacji czy pisali fikcję, ale po prostu całkowicie się mylili. Od czasu do czasu wszyscy przecież tego doświadczamy. Stawiając to pytanie jeszcze bardziej wprost, czy mamy jakikolwiek sposób, aby się przekonać, że autorzy biblijni naprawdę mieli rację w tym, co zapisali – że to, co zgodnie z ich przekonaniem się zdarzyło, o czym powiedzieli, że się zdarzyło, naprawdę się zdarzyło?

Nie, nie ma takiego sposobu. Nie ma sposobu, aby mieć absolutną pewność, jeśli mówimy o matematycznej pewności. Ale musimy pamiętać, że nigdy nie możemy uzyskać matematycznej pewności w stosunku do zdarzeń historycznych. Pomiędzy tobą a jakimkolwiek zdarzeniem w historii, którego nie doświadczyłeś osobiście, leży przepaść, której żadna dawka logiki, rozumowania, równań ani zebranych dowodów nigdy nie będzie w stanie całkowicie zasypać. Zawsze pozostanie pewne niewielkie prawdopodobieństwo, że po prostu mylimy się we wszystkim. Ktoś opisał tę przepaść jako „brzydki szeroki rów”. Niektórzy, patrząc w ten rów, po prostu rozkładają bezradnie ręce, twierdząc, że w ogóle nie powinniśmy wierzyć jakimkolwiek tezom dotyczącym zdarzeń historycznych. Ale taki ekstremizm popchnąłby nas w mroki historycznego nihilizmu, a na pewno nikt z nas nie chce tak żyć – ani nawet nie jest w stanie konsekwentnie tak żyć. Wszyscy wiemy, że nawet jeśli nie uzyskamy matematycznej pewności w odniesieniu do historii, możemy mieć pewność historyczną – na wystarczająco wysokim poziomie, aby powiedzieć: „Tak, jestem pewien, że to się zdarzyło”, a później żyć i działać, polegając na tych zdarzeniach.

Historia nie zajmuje się matematycznymi pewnikami. Nawet nie szuka pewników. Szuka raczej prawdopodobieństw, które ostatecznie tłumaczy na pewność tego, że jakieś zdarzenie miało miejsce. Dlatego w przypadku każdego zdarzenia historia jako nauka najpierw pyta, czy źródło, które o nim mówi, jest wiarygodne – zadając dokładanie takie same pytania, jakie my zadawaliśmy odnośnie do Biblii. A następnie, gdy już uzna, że dane źródło wydaje się wiarygodne, pyta: „W porządku, czy jest możliwe, że to, co nasze wiarygodne źródło opisało, rzeczywiście wydarzyło się w historii?”. Zazwyczaj odpowiedź na to pytanie pada szybko: „Tak, oczywiście, jest to możliwe”. Jeśli wiarygodne źródło podaje, że taka a taka armia przekroczyła taką a taką rzekę, to jeśli nie ma w tym nic całkowicie niemożliwego, a nie istnieją żadne inne dowody, które wskazywałyby, że może jednak armia nie przekroczyła rzeki, zazwyczaj mówimy: „Tak, taka a taka armia w rzeczy samej przekroczyła taką a taką rzekę”. To nie jest matematyczna pewność, ale to bardzo duże prawdopodobieństwo historyczności zdarzenia.

Problem z cudami

Na tym zasadza się problem w przypadku Biblii. Mówi ona naturalnie o armii przekraczającej rzekę – ale dopiero wtedy, gdy Bóg rozdzielił rzekę na pół, tak aby armia przemaszerowała suchą stopą! Opowiada nam również o człowieku, który natychmiast zamienił wodę w wino, chodził po morzu i leczył ludzi słowem, który nawet zmartwychwstał trzy dni po tym, jak został zabity. Co zazwyczaj się z tym wiąże? Bądźmy szczerzy. Gdy jakieś źródło historyczne – nawet takie, które uznaliśmy za prawdziwie wiarygodne – zaczyna pisać o takich zdarzeniach, naszą reakcją nie jest przytakiwanie, jak przy informacjach o armii przekraczającej rzekę. Odpowiadamy raczej: „Dajcie spokój, to nie jest na serio!”.

Dlaczego tak reagujemy? Cóż, prawdopodobnie nasz naturalny sceptycyzm wobec historii o cudach wynika z kilku czynników, ale myślę, że najbardziej oczywisty powód jest równocześnie najważniejszym. Ludzie sceptyczni wobec cudów to ci, którzy ich nigdy nie doświadczyli. Nie ma w tym nic dziwnego – wszyscy naturalnie skłonni jesteśmy nie wierzyć w rzeczy, których nie doświadczamy.

Oto pewien często podawany przykład. Wyobraź sobie człowieka, który dawno temu, zanim nastała era elektryczności i nowoczesnej technologii, spędził całe życie na tropikalnej wyspie w okolicach równika. Pewnego dnia przypływa statek, a marynarze mówią, że pochodzą z kraju leżącego na dalekiej północy. Zaczynają opowiadać mu o pewnej cudownej substancji, którą nazywają lodem. To woda – mówią – która zamienia się w kamień, gdy jest mróz. Nasz przyjaciel, zamieszkujący równikową wyspę, prawdopodobnie nigdy nie miał kontaktu z lodem ani mrozem. Dlatego pewnie będzie mu bardzo ciężko uwierzyć, że ta „zamiana wody w kamień” kiedykolwiek miała miejsce. Może nawet oświadczyć, że to niemożliwe, a marynarzy nazwać oszustami albo kłamcami. Coś takiego jak lód leży całkowicie poza jego doświadczeniem, a zatem w niego nie wierzy.

A jednak lód istnieje.

Myślę, że w przypadku cudów wielu z nas przypomina owego człowieka z tropików. Nie widzieliśmy nigdy, by ktoś chodził po wodzie albo wskrzeszał zmarłych, i zakładamy, że takie rzeczy się nie dzieją, a nawet nie mogą się zdarzyć. Ale to, że sami nigdy czegoś nie doświadczyliśmy, nie znaczy, że to nie istnieje. Dla kogoś, kto doświadczył cudu – a dotyczy to milionów ludzi na całym świecie – pytanie o prawdopodobieństwo cudów jest niedorzeczne. „Oczywiście, że są prawdopodobne – twierdzą. – Widziałem”. Możesz oczywiście być tak jak ten człowiek z wyspy i upierać się, że ci ludzie to oszuści lub kłamcy, a oni tylko wzruszą ramionami, uśmiechną się i powiedzą: „Mam nadzieję, mój przyjacielu, że pewnego dnia będziesz miał przyjemność posmakować lodów”.

Rozumiesz? Nie możesz po prostu oświadczyć, iż cuda – a zatem Biblia – są nieprawdopodobne, tylko na podstawie własnego doświadczenia. Inni mieli odmienne doświadczenia od twojego, a stwierdzenie, że doświadczenia inne niż twoje muszą być fałszywe, byłoby szczytem arogancji. Jeśli więc chcesz oświadczyć, że cuda są całkowicie nieprawdopodobne, będziesz musiał przedstawić uzasadnione powody takiego myślenia.

Argumenty przeciwko cudom

Argument naukowy

Na przestrzeni dziejów ludzie przedstawiali głównie dwa powody, dla których cuda – w tym cuda opisane przez autorów Biblii – uważane były za całkowicie nieprawdopodobne i niemożliwe. Zastanówmy się chwilę nad każdym z nich.

Jako pierwszy powód niektórzy podawali argument naukowy przeciw cudom wszelkiego rodzaju. Argument ten zasadza się głównie na twierdzeniu, że postęp naukowy, który obserwowaliśmy w szczególności na przestrzeni dwóch ostatnich wieków, udowodnił, że cuda są niemożliwe. Ludzie wierzyli w cuda przede wszystkim dlatego, że nie rozumieli, jak działa świat, i stąd przesadnie kierowali się w stronę wiary w nadprzyrodzone przyczyny zjawisk. Ich wiedza w dziedzinach takich jak biologia, astronomia, chemia i ekologia była ograniczona, a luki w niej wypełniali, odwołując się do cudów. Dzisiaj jednak, ponieważ nauka wypełniła już tak wiele luk, możemy bezpiecznie uznać, że cuda są zbędne, a przez to w rzeczywistości się nie zdarzają.

Czy to jednak aż tak proste? Mam na myśli to, że nawet ta pierwsza przesłanka – jakoby ludzie wierzyli w cuda, ponieważ nie rozumieli tak dobrze jak my, w jaki sposób działa świat – niezbyt dobrze odnosi się do większości cudów opisanych w Biblii. Większość starożytnych ludzi wiedziała, że do poczęcia dziecka potrzebne są dwie osoby, że jeśli spróbujesz chodzić po wodzie, utoniesz, że martwi nie zmartwychwstają! A jednak autorzy biblijni twierdzili: „Te rzeczy się wydarzyły. Widzieliśmy je na własne oczy”. Poza tym, z całym szacunkiem do naszej współczesnej wiedzy, w dalszym ciągu nie potrafimy wyjaśnić rzeczy, których ci ludzie byli świadkami, lepiej niż oni. Chodzi mi o to, że nie możemy powiedzieć im: „Czy nie rozumiecie, że chodzenie po wodzie wcale nie było żadnym cudem? Gdybyście znali, tak jak my dzisiaj, prawa fizyki kwantowej i teorię względności, wiedzielibyście, że chodzenie po wodzie jest całkowicie naturalnym zjawiskiem i nie ma się czym ekscytować. Przy okazji, niczym cudownym nie jest też urodzenie dziecka przez dziewicę, uciszenie sztormu przez człowieka, uzdrawianie chorych słowem ani nawet wskrzeszenie kogoś. Nauka to może wyjaśnić”. Nie, rozwój nauki nie sprawił, że te zdarzenia są dla nas mniej zadziwiające niż były dla nich.

Rozumiesz, do czego zmierzam? Problem z twierdzeniem, że nauka poczyniła tak wielki postęp, iż jesteśmy w stanie wyjaśnić cuda – w tym te opisane w Biblii – polega na tym, że nauka nie wyjaśniła cudów zapisanych w Biblii. I nie może. Dlaczego zatem mielibyśmy uwierzyć w dalej idące stwierdzenie, że zgodnie z dowodami naukowymi takie rzeczy nie mogą się nigdy zdarzyć?

Odpowiedź brzmi, że nie powinniśmy. Mówiąc brutalnie, ten argument jest szybszy niż buty, w których biegnie. Po prostu nauka nie udowodniła, że nadprzyrodzone rzeczy się nie zdarzają i zdarzać nie mogą. We wszechświecie – a także w ludzkim życiu – dzieje się wiele rzeczy, których nauka nie potrafi wyjaśnić. Nie zrozum mnie źle. Nie twierdzę, że wszystko, czego nauka nie potrafi wyjaśnić, musi być nadprzyrodzone. Nie, nauka będzie się rozwijać i w przyszłości odpowie na wiele pytań, na które dziś nie umiemy odpowiedzieć. Ale żaden naukowiec, który naprawdę rozumie możliwości i granice nauki – szczególnie świadomy najnowszych osiągnięć na polu fizyki kwantowej, astronomii czy nawet biologii – nie powiedziałby nigdy, że wszechświat jest i zawsze będzie całkowicie wyjaśnialny. Prawdę mówiąc, mądry naukowiec raczej wskazałby, że im więcej odkrywamy, tym bardziej sobie uświadamiamy, jak wielu rzeczy nie rozumiemy i jak wiele może się okazać poza naszym zrozumieniem.

Poza tym pytanie, czy cuda są możliwe, ostatecznie sprowadza się do tego, czy istnieje Bóg, prawda? Jeśli tak, to cuda są możliwe, kropka. Każdy się jednak zgodzi, że nauka nie może w żaden sposób sprawdzić, czy Bóg istnieje. Nigdy nie udowodni, że nie ma Boga, a zatem nigdy nie udowodni, że cuda są niemożliwe. W tym kontekście lekceważące oświadczenie, które można czasem usłyszeć z ust świeżo upieczonych magistrów nauk ścisłych, jakoby nauka udowodniła, że nadprzyrodzone rzeczy w żadnej mierze nie mogą się zdarzyć, brzmi żenująco.

Argument filozoficzny

Drugi argument wytaczany przeciwko cudom to argument filozoficzny. Zasadza się on na stwierdzeniu, że nawet jeśli nauka nie jest w stanie dowieść, iż cuda są niemożliwe (zauważmy, że to znaczące ustępstwo!), prawdopodobieństwo wystąpienia cudownego zdarzenia jest niezmiernie małe, a zatem nie powinniśmy wierzyć w nie w ogóle. Nie powinniśmy na przykład wierzyć, że Jezus naprawdę chodził po wodzie. Przyjmując bowiem, że liczba osób, które kiedykolwiek próbowały chodzić po wodzie i zaczęły się topić, wynosi dziesięć miliardów (szacunkowa liczba wszystkich osób, które żyły na naszej planecie), uzyskujemy prawdopodobieństwo tego, że Jezus naprawdę chodził po wodzie, wynoszące jeden do dziesięciu miliardów. Niezbyt duże.

Ale daj spokój. Ten argument posuwa się zdecydowanie za daleko. Nie możesz wiary opierać na rachunku prawdopodobieństwa. Musiałbyś podać w wątpliwość wszystko, co niezwykłe lub rzadkie, nie mówiąc już o rzeczach wyjątkowych. Na świecie żyje obecnie około siedmiu miliardów ludzi, ale tylko jeden przebiegł 100 metrów w czasie 9,58 sekundy. Byłoby jednak bardzo aroganckie z mojej strony, gdybym powiedział: „Czy zdajesz sobie sprawę, że prawdopodobieństwo przebiegnięcia przez Usaina Bolta 100 metrów w czasie 9,58 sekundy jest jak jeden do siedmiu miliardów? Byłbym głupi, gdybym uwierzył, że to zrobił”. To, że Jezus chodził po wodzie, jest zdumiewające; nie oznacza to jednak, że nie mogło się zdarzyć. Uczniowie też byli tym bardzo zdziwieni – i właśnie dlatego o tym napisali.

Sceptycy oczywiście formułują wiele różnych wariantów tych dwóch argumentów, ale żaden z nich ostatecznie nie zdołał wykluczyć możliwości zdarzenia się cudów lub wystąpienia zjawisk nadprzyrodzonych z obszaru ludzkiej rzeczywistości. Nauka nie przedstawiła nam wyjaśnienia zdarzeń, które relacjonują autorzy biblijni, a z pewnością nie udowodniła, że takie rzeczy są niemożliwe. Poza tym nie ma sensu decydować o tym, co jest możliwe, na podstawie prawdopodobieństwa. Jeśli chcesz utrzymywać, że nadprzyrodzone się nigdy nie zdarza, będziesz twierdzić, że tak jest, bez dowodu, bez uzasadnienia. Innymi słowy, będziesz musiał zwyczajnie w to uwierzyć, opierając się na najgorszym rodzaju ślepej wiary.

Czy biblijne cuda są możliwe?

Zatem autorzy biblijni twierdzili, że widzieli niezwykłe zdarzenia, a my nie mamy logicznych powodów, aby powiedzieć, że te rzeczy są z natury niemożliwe i całkowicie niewiarygodne. Ale należy wspomnieć jeszcze o jednym. Wielu ludzi opowiadało historie o „cudownych” rzeczach, jakie miały się zdarzyć w przeszłości. Robili tak Babilończycy, Grecy, Rzymianie. I nikt nie twierdzi, że powinniśmy wierzyć ich historiom o cudach. Dlaczego z Biblią miałoby być inaczej? Co sprawia, że historie w niej opisane są bardziej wiarygodne niż tamte? Cóż, odpowiedź polega na tym, że charakter pism biblijnych jest całkowicie odmienny od charakteru innych starożytnych dokumentów – odmienny na tyle, że są one zdecydowanie bardziej wiarygodne.

Pozwól, że wyjaśnię, o co mi chodzi. W przypadku innych starożytnych historii nie mamy oczywiście do czynienia z relacjami świadków historycznych zdarzeń. Nawet nie roszczą sobie one do tego prawa. Są to więc albo (1) legendy lub mity, które powstawały i były z czasem wielokrotnie upiększane – rosły niczym drożdże – na przestrzeni kilku wieków, albo (2) początkowo całkiem przeciętne narracje historyczne, ulepszane fragmentami o zdarzeniach nadprzyrodzonych, które, choć naprawdę niezwykłe, są mniej lub bardziej zbędne w całej historii. Mam na myśli to, że nadprzyrodzone zdarzenia zdają się nie być kluczowe dla całej opowiadanej tu historii jako takiej; miałaby ona absolutnie sens, gdyby tych nadprzyrodzonych zdarzeń w niej nie umieszczono, co zdaje się wskazywać, że elementy te dodano później, aby wywołać większe wrażenie na słuchaczach. W obu tych przypadkach chodzi o to, że historycy są w stanie przeanalizować te opowieści o zdarzeniach w czasach starożytnych i skonstatować z całkowitą pewnością, że zapisane tam cuda nie są zdarzeniami historycznymi. Są albo mitami czy legendami, które powstawały w czasie, albo zbędnymi upiększeniami w celu wywołania konkretnego efektu. Ale z całą pewnością nie są to zdarzenia opisane przez świadków, zdarzenia, bez których cała historia nie ma sensu.

Odmienny jest tymczasem charakter cudownych zdarzeń opisanych w Biblii. Nie są one ani mitami, ani legendami. Nie powstawały na przestrzeni wieków. Zostały utrwalone, ponieważ ktoś powiedział: „Widziałem to na własne oczy i to nie tak dawno temu”. Ponadto cuda zapisane w Biblii mają kluczowe znaczenie dla historii, w którą są wplecione. Cuda Jezusa na przykład nie są tylko niesamowitymi zdarzeniami. Jeżeli je przeanalizujesz, uświadomisz sobie, że w swojej istocie wiążą się one z głoszonym przez Niego przesłaniem. Dlatego właśnie Jezus uzdrawia ludzi, a nie wyciąga królika z kapelusza; pokazuje, że potrafi uleczyć z choroby, jaką jest grzech. Dlatego wskrzesza zmarłych zamiast pokazywać sztuczkę ze znikającą monetą; demonstruje, w jaki sposób Jego dzieło przynosi duchowe życie z duchowej śmierci. Nawet Jego kroczenie po wodzie nie było tylko magiczną sztuczką; Jego uczniowie rozpoznali w tym świadectwo Jego pretensji do bycia „Ja JESTEM”, tym, który sprawia, że morze – w starożytności postrzegane jako królestwo chaosu i zła – staje się Mu poddane, tym, który, jak mówi psalm, jest mocniejszy nad szum wielkich wód, nad potężne fale morskie (Ps 93:4). Cudowne historie opowiadane przez inne religie i kultury mają zupełnie inny charakter.

Rozumiesz? Cuda biblijne nie są w żaden sposób upiększeniami ani zbędnymi elementami zdarzeń, w które zostały wplecione. Przeciwnie, są one dla nich kluczowe, niczym DNA wpisane w ich prawdziwe znaczenie. Poza tym, inaczej niż legendy czy mity stworzone na przestrzeni lat, stanowią one relacje naocznych świadków. Bez względu na to, co o nich myślisz, cudowne zdarzenia w Biblii różnią się całkowicie od mitów greckich czy babilońskich i wymagają zupełnie innego traktowania.

Wszystko to prowadzi nas do bardzo istotnych wniosków dotyczących cudów zapisanych w Biblii. Otóż nie można ich po prostu zignorować jako logicznie niemożliwych, są też dużo bardziej wiarygodne niż inne opowieści o „cudach” z tamtych czasów. Zastanawiam się jednak, czy nie moglibyśmy zrobić jeszcze jednego kroku naprzód. Czy możemy osiągnąć taki poziom pewności, aby powiedzieć, że nie tylko możliwe jest to, co według biblijnych autorów się zdarzyło, ale że jest to również historycznie prawdopodobne?

Myślę, że tak.

Wszystko sprowadza się do zmartwychwstania

W tym miejscu pojawia się przed nami kilka możliwych wariantów dalszego prowadzenia naszej sprawy. Moglibyśmy rozpocząć zaawansowane studium kilkudziesięciu cudów, których Jezus dokonał w ciągu swojej służby, i sprawdzić, co możemy powiedzieć o każdym z nich. Napisano już wiele książek na ten temat, a wnioski są naprawdę przekonujące i wnikliwe (zob. dodatek). Moglibyśmy także przejść do jednego cudu, który stoi za powstaniem całej wiary chrześcijańskiej, cudu, na którym ostatecznie spoczywa cała nadbudowa chrześcijańskiej historii, wierzeń i praktyk – a w rzeczy samej cudu, na którym ostatecznie spoczywa cała wiara chrześcijan w to, że Biblia jest Słowem Bożym.

To zmartwychwstanie Jezusa.

Nie da się pominąć absolutnie jednej rzeczy: jeśli zmartwychwstanie miało miejsce, reszta fundamentalnej nadbudowy chrześcijaństwa składa się w spójną całość – w tym autorytet Biblii, zarówno Nowego, jak i Starego Testamentu. Jeśli zaś zmartwychwstania nie było, wszystko inne nie ma znaczenia, ponieważ, jeśli nasi wiarygodni autorzy Biblii mylili się co do zmartwychwstania – najistotniejszej kwestii – istnieją małe szanse, że nie mylili się co do pozostałych rzeczy. Ponadto nie miałoby znaczenia, czy mieli rację w czymkolwiek innym, ponieważ samym sednem wszystkiego – cudów, nauczania, twierdzeń – było przedstawienie tożsamości Jezusa Chrystusa, a jeśli On nadal jest martwy, nie jest Chrystusem, a zatem cała reszta nie ma znaczenia, kropka. Całe chrześcijaństwo zasadza się na pytaniu, czy Jezus historycznie – nie religijnie czy duchowo, ale historycznie – zmartwychwstał.

Autorzy Biblii byli przekonani, że zmartwychwstał. Nie byli zwiedzeni, sami nie próbowali zwodzić i nie pisali legend. Opowiadali nam o tym, co sami widzieli i słyszeli, czego dotykali i doświadczyli. Szczerze pragnęli, aby ich czytelnicy również w to uwierzyli. Wszystko pięknie. Ale czy możemy być pewni, że mieli rację?

Tak, możemy. Ale jak?

Dlaczego wierzyli, że Jezus zmartwychwstał

Zacznijmy od postawienia najbardziej oczywistego pytania. Co sprawiło, że autorzy tekstów biblijnych – a szerzej także pierwsi chrześcijanie – w ogóle wierzyli, że Jezus zmartwychwstał? Zgodnie z ich własnym świadectwem wiara ta wynikała z dwóch rzeczy: (1) ich odkrycia w niedzielny poranek, że grób, w którym zostało pochowane ciało Jezusa, był pusty, oraz (2) faktu, że Jezus ukazywał się im wiele razy po swojej śmierci w fizycznej postaci.

Istotne jest, aby uświadomić sobie kilka kwestii związanych z tymi doświadczeniami. Po pierwsze, autorzy uparcie odmawiają uznania, że to, co zobaczyli w postaci Jezusa, było czymś niematerialnym (tj. pozbawionym fizycznego ciała), jak duch, zjawa czy coś w tym stylu. Dlatego Łukasz tak mocno podkreśla, że gdy Jezus po raz pierwszy ukazał się uczniom, uznali Go za ducha – aż do chwili, gdy poprosił ich, aby Go dotknęli, wszak duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam (Łk 24:39), następnie zaś zjadł kawałek ryby pieczonej (Łk 24:42–43). (Co interesujące, w tej relacji dowiadujemy się, że ryba została upieczona. Co ma do rzeczy fakt, że ryba została upieczona, a nie ugotowana, zgrillowana czy usmażona na płytkim tłuszczu? Nic. To po prostu jeden z tych szczegółów, które prawdopodobnie nie znalazłyby się w legendzie. Stanowi subtelną aluzję, że mamy do czynienia z relacją świadka, który był wówczas na miejscu).

To jednak nie wszystko. Uczniowie dokładają także starań, aby przekonać innych, że osoba, która im się ukazała, była tym samym Jezusem, który umarł na krzyżu, a nie kimś innym. Jezus zwrócił się do Tomasza: Daj tu palec swój i oglądaj ręce moje, i daj tu rękę swoją, i włóż w bok mój, a nie bądź bez wiary, lecz wierz (J 20:27). To nie był duch, nie był to także ktoś inny. Apostołowie trwali przy zdaniu, że Jezus, którego zobaczyli, był tym samym Jezusem, który został ukrzyżowany.

Trzeba też zrozumieć, że ani wyłącznie pusty grób, ani wyłącznie wielokrotne ukazanie się Jezusa nie dałyby apostołom tak wielkiej pewności, że doszło do zmartwychwstania, jaką ostatecznie u nich widzimy. Gdyby mieli tylko pusty grób, z pewnością drapaliby się po głowach, ale wątpliwe, by doszli do wniosku, że Jezus powrócił do żywych. Znalazłoby się zbyt wiele alternatywnych wyjaśnień tej zagadki: ktoś okradł grób, jakieś kolejne upokorzenie ze strony Rzymian, pomylone groby, cokolwiek!

Samo ujrzenie Jezusa również by nie wystarczyło. Znów pojawiłoby się wiele innych wyjaśnień: duch, zjawa, oszust, cokolwiek! Dopóki w grobie leżałoby rozkładające się ciało, nikt nie mógłby mówić o zmartwychwstaniu.

Ale te dwie rzeczy razem – pusty grób i ukazanie się Jezusa – wystarczyły, by wywołać eksplozję nuklearną w świecie uczniów. Grób był pusty, ponieważ Jezus żył. Nie ma go tu – powiedział anioł – bo wstał z martwych (Mt 28:6). To ich świadectwo. To powód, dla którego uwierzyli, a także powód, dla którego ostatecznie umarli za wiarę, że Jezus naprawdę powstał z grobu. Możesz teraz powiedzieć, że im nie wierzysz; możesz powiedzieć, że cokolwiek wydarzyło się w ten niedzielny poranek, nie było to zmartwychwstanie. Ale jeśli chcesz to zrobić, musisz przedstawić alternatywną wersję zdarzeń. Jeśli nie zmartwychwstanie, to co się zdarzyło?

Nie ma innego wyjaśnienia

Posłuchaj, rzeczą, której nie możesz zrobić (jeśli chcesz zachować intelektualną uczciwość), jest udawanie, że nic się nie zdarzyło. Coś musiało się zdarzyć, ponieważ wywarło olbrzymi wpływ na cały świat i historię w ciągu kolejnych dwóch tysięcy lat. Całkowicie zmieniło światopogląd uczniów. Zaczęli wierzyć, że ten ukrzyżowany Jezus był długo oczekiwanym Mesjaszem, nadzieją Żydów, że był Synem Bożym, uniewinnionym Barankiem Bożym, który poniósł grzechy świata, pierwszym plonem nowego stworzenia, rozpoczętego w Jego odkupionym ludzie, Królem królów, który pewnego dnia raz na zawsze zbawi swój lud i odnowi świat w nowym stworzeniu, które będzie obrazem Jego własnego zmartwychwstałego życia. Ponieważ uwierzyli w to wszystko, całkowicie zmienili swoje życie, aby głosić to, w co wierzyli – porzucili swoje kariery, opuścili domy, a ostatecznie nie wyrzekli się tej wiary nawet wtedy, gdy (jak podaje tradycja) jeden po drugim umierali przez ścinanie głów, krzyżowanie, nadziewanie na pal, obdzieranie ze skóry i kamienowanie.

Coś za tym stało.

Albo to Jezus naprawdę zmartwychwstał, albo zdarzyło się coś innego, co sprawiło, że uczniowie – wszyscy naraz – uwierzyli w zmartwychwstanie i całkowicie podporządkowali głoszeniu tej prawdy swoje życie, mając w perspektywie przerażającą śmierć męczeńską. Nasuwa się nam zatem naprawdę ostatnie pytanie: czy ktokolwiek zaproponował jakieś inne wytłumaczenie wszystkich tych konsekwencji? Bez wątpienia wielu próbowało.

Być może kobiety pomyliły groby, a wszyscy zaczęli się niepotrzebnie tym ekscytować. Być może. Ale w takim razie, gdy wiara w to, że Jezus zmartwychwstał, zaczęła się szerzyć jak ogień na prerii, dlaczego władze po prostu nie pokazały ciała leżącego we właściwym grobie? Na pewno wiedziały, gdzie on jest, ponieważ rzymscy strażnicy mieli ten grób zapieczętować. Poza tym, jak już powiedzieliśmy, sam fakt, że grób był pusty, nie doprowadziłby ludzi do wiary w zmartwychwstanie. Jezus także ukazał się uczniom, żywy! W wiarygodny sposób nam o tym opowiedzieli. Jeśli chcesz stwierdzić, że się mylili, w porządku. A jeśli nie? Jeśli to naprawdę się zdarzyło?

A może Jezus nie umarł naprawdę, ale tylko „prawie” umarł, a ostatecznie uciekł z grobu i udało mu się dotrzeć do kryjówki uczniów. Być może. Ale wówczas… Nie, to absurd! Mamy naprawdę uwierzyć, że Jezus – który w jakiś sposób zdołał przeżyć ukrzyżowanie – ledwie idąc, poraniony, ukrzyżowany, przebity włócznią, a jeszcze odwodniony i wygłodniały dotarł do swoich uczniów i przekonał ich, przerażonych i nastawionych sceptycznie, że jest Panem życia i zwycięzcą śmierci? Niezbyt prawdopodobne. W takim momencie raczej nie poszliby głosić, ale szukać dla Niego lekarza!

Mogło też być tak, że uczniowie ukradli ciało, a następnie zaczęli głosić, że Jezus zmartwychwstał. Być może była to najskuteczniejsza mistyfikacja w dziejach. Ale, jak wcześniej zauważyliśmy, cała ta sprawa nie ma charakteru mistyfikacji, a przede wszystkim nikt nie umiera za mistyfikację. Jeśli chcesz oszukać świat, to z chwilą, gdy cię złapią, a topór ma spaść na twoją głowę, gwoździe mają przebić twoje nadgarstki, mają cię zanurzyć we wrzącym oleju albo zrzucić z dachu świątyni – raczej nie będziesz uparcie powtarzał: „Powiadam wam, ten człowiek żyje!”. Naprawdę wierzysz, że to prawda – to jedyna okoliczność, która każe ci się upierać przy swoim przekonaniu.

Być może uczniowie byli ofiarami masowych halucynacji. Nie, już przeanalizowaliśmy dosyć wnikliwie tę wersję zdarzeń. Gdy weźmie się pod uwagę, jak wiele różnych grup twierdziło, że widziały Jezusa, jak wiele razy, jak wiele tygodni to trwało – koncepcja nieustannych, zaraźliwych halucynacji jest dalece nieprawdopodobna. Oczywiście sama idea masowych halucynacji jest absurdem sama w sobie.

Być może to jakiś sen, wizje, doświadczenie mistyczne, podniosłe i niebiańskie uczucie wybaczenia i nowego życia duchowego? Może właśnie to uczniowie mieli na myśli, gdy używali słowa „zmartwychwstanie”, a wcale nie to, że Jezus naprawdę powstał z grobu? Innymi słowy, być może wszystkie historie opisane w Nowym Testamencie są po prostu jedną wielką metaforą duchowych prawd, których nie należy traktować dosłownie?

Nie, prawda jest taka, że relacje ze zmartwychwstania nie mają charakteru duchowych metafor. Mają charakter relacji naocznych świadków zdarzeń, które faktycznie miały miejsce, a pominięcie tego faktu wymaga olbrzymich starań. Poza tym świat Żydów w I wieku był pełen snów i wizji, jak również ekstatycznych religijnych doświadczeń, a także niedoszłych mesjaszów, którzy zostali straceni przez władze. W tym kontekście jest zwyczajnie nie do pomyślenia, aby byle sen, wizja czy doświadczenie mistyczne, nie mówiąc już o uczuciach – nawet związanych z pozbawionym życia „mesjaszem” – mogły poprowadzić do tak trwałej, zmieniającej światopogląd wiary w zmartwychwstanie Jezusa, która cechowała pierwszych chrześcijan i prowadziła ich do męczeństwa. Przede wszystkim jednak żaden Żyd z I wieku nie użyłby słowa „zmartwychwstanie” dla opisania snu, wizji lub doświadczenia mistycznego, a na pewno nie oparłby się na uczuciach, bez względu na to, jak byłyby przejmujące i silne. A to dlatego, że słowo „zmartwychwstanie” miało wtedy bardzo konkretne znaczenie. Oznaczało dosłowny, fizyczny powrót ciała do życia i zdecydowanie nie zostałoby użyte do opisania żadnego innego zjawiska. A jednak to dokładnie tym słowem chrześcijanie opisywali to, co się stało z Jezusem.

Może więc wszyscy padli ofiarą myślenia życzeniowego? Może tak bardzo chcieli, aby Jezus nie umarł, że oszukali samych siebie i uwierzyli, że zmartwychwstał? Ale odpowiedź znów będzie negatywna. Nawet jeśliby uczniowie chcieli się pocieszyć po śmierci Jezusa, na pewno nie uciekliby się do koncepcji zmartwychwstania. Z dużo większym prawdopodobieństwem głosiliby, że On „żyje w duchu” lub coś podobnego. Ale naprawdę niewiarygodne jest, że wpadliby na tak absolutnie zmieniający cały światopogląd pomysł, że Jezus zmartwychwstał i został uwielbiony przed końcem czasu. Jedynym wyjaśnieniem dojścia do takich wniosków jest to, że ich doświadczenie nie pozostawiło im innego wyboru. Teraz rozumiesz? Pierwsi chrześcijanie nie głosili, że Jezus zmartwychwstał, ponieważ tego chcieli. Wyszli z taką tezą, ponieważ nie znaleźli innego wyjaśnienia tego, co widzieli. To nie myślenie życzeniowe doprowadziło ich do takich wniosków, lecz ich własne oczy.

Mało tego, relacje ze zdarzeń, które posiadamy, nie ukazują uczniów jako osoby, które w jakikolwiek sposób byłyby intelektualnie gotowe na wiarę w to, że Jezus zmartwychwstał. Przeciwnie – zanim uwierzyli, bardzo mocno nie wierzyli, do takiego stopnia, że Jezus musiał ich za to zgromić. Nie, uczniowie nie byli przygotowani ani psychicznie, ani religijnie, ani kulturowo na zmartwychwstanie ani jednego człowieka przed końcem czasu. To, że coś takiego faktycznie się zdarzyło, wywołało w ich świadomości prawdziwą eksplozję i sprawiło, że musieli się zmierzyć z tym, co to w istocie znaczy.

Dlatego, jak powiedziałem, coś wydarzyło się w ten niedzielny poranek. Nie da się temu zaprzeczyć.

A teraz zapytam ciebie: co to było? Nie była to pomyłka, niedoszły zgon ani mistyfikacja czy zwiedzenie, nie były to masowe halucynacje, sen, wizja czy mistyczne doświadczenie wybaczenia, nie było to też myślenie życzeniowe – żadna z tych rzeczy. Zatem co to było?

Spójrz, jeśli zmierzysz się z tym, co najważniejsze, z dowodami, które mamy przed sobą – z upartym głoszeniem przez chrześcijan, że grób był pusty i że widzieli zmartwychwstałego Jezusa, ze zmieniającą życie wiarą, która wynikała z tych doświadczeń, z bezkompromisowym przyjęciem tej prawdy i trwaniem w tej wierze nawet w obliczu śmierci – można te dowody wyjaśnić tylko jednym:

Jezus faktycznie, prawdziwie, cieleśnie, historycznie zmartwychwstał.

Implikacje zmartwychwstania Jezusa

Nie wiem, czy w ogóle jest sens to mówić, ale nie było to coś, nad czym moglibyśmy przejść do porządku dziennego, prawda? Ma to ogromne, a nawet wieczne konsekwencje. Dlatego pozwól, że zbliżając się do końca tego rozdziału, podzielę się fragmentem książki znanego uczonego N.T. Wrighta, który w bardzo pomocny sposób przedstawił wnioski płynące z tej historii. Przeczytaj je powoli, dokładnie i zastanów się nad tym głęboko:

[To, że Jezus zmartwychwstał] naturalnie pozostaje nie do udowodnienia w sensie logicznym czy matematycznym. Historyk nigdy nie będzie miał takiego komfortu jak Pitagoras […]. Historia tak nie działa. Prawie niczego nie można nigdy absolutnie wykluczyć; historia zasadniczo zajmuje się głównie badaniem rzeczy niezwykłych i niepowtarzalnych. To, czego szukamy, to wysokie prawdopodobieństwo zdarzenia; a do tego dochodzi się na drodze sprawdzenia wszystkich istniejących możliwości, wszystkich możliwych sugestii, a także szukania odpowiedzi na pytanie, jak dobrze wyjaśniają one zjawiska, które miały miejsce. Zawsze istnieje możliwość, że znajdzie się ktoś, kto spełni marzenia sceptycznego krytyka: przedstawi wyjaśnienie, które ukaże mechanizmy stojące za powstaniem wczesnej wiary chrześcijańskiej, ale które wpisując się w postoświeceniowe kategorie epistemologiczne i ontologiczne albo choćby w główny nurt myśli pogańskiej, nie narobi zbyt wielkiego rabanu w salonie myśli krytycznej. Warto zauważyć, że pomimo nieco desperackich prób licznych naukowców na przestrzeni ostatnich dwustu lat (nie wspominając o krytykach od czasów Kelsosa z Aleksandrii) takie wyjaśnienie nie zostało przedstawione. Pierwsi chrześcijanie nie wymyślili pustego grobu ani spotkań czy widzeń zmartwychwstałego Jezusa, aby usprawiedliwić już posiadaną wiarę. Ich wiara powstała ze względu na to, że doświadczyli tych dwóch zjawisk w ścisłym związku ze sobą. Nikt na to nie czekał; żaden rodzaj nawrócenia nie mógł doprowadzić do powstania takich idei; nikt by tego nie wymyślił, bez względu na to, jaką winę (lub wybaczenie) by odczuwał, bez względu na to, ile godzin ślęczałby nad pismami. Zasugerować coś innego równałoby się zaprzestaniu badania historii i wejściu do świata własnych fantazji, nowego dysonansu poznawczego, w którym zaniepokojony modernista, desperacko zatrwożony, że jego postoświeceniowy światopogląd znalazł się w miejscu nieuniknionej porażki, obmyśla strategie, które jakoś pozwolą mu na jego podtrzymanie. A z punktu widzenia kategorii dowodowych, które historycy normalnie przyjmują, racja przedstawiona przez nas, iż za powstaniem wiary chrześcijańskiej stoją razem pusty grób i ukazujący się Jezus, jest dowodem na tyle niezbitym, na ile możliwe jest takiego dowodu znalezienie.

Przeszliśmy długą drogę w naszych rozważaniach nad tym, czy możemy ufać Biblii, prawda? Choć nieustannie mierzyliśmy się z wieloma pytaniami, udało się nam osiągnąć wysoki stopień pewności tego, że Biblia jest wiarygodna. Zobaczyliśmy, że nasze tłumaczenia są prawidłowe; posiadane przez nas kopie są wiernymi reprodukcjami oryginałów (albo co najmniej pozwalają nam na rekonstrukcję oryginałów); dokumenty, które badaliśmy, są najlepsze i adekwatne; sami autorzy nie padli ofiarą oszustwa ani nie zwodzili, nie pisali fikcji (mówili nam o tym, co zgodnie z ich przekonaniem się wydarzyło); mamy też uzasadnione powody, by wierzyć, że to, co według autorów pism biblijnych się wydarzyło, naprawdę się wydarzyło. Cuda, o których opowiadają, nie mogą być z góry wykluczone, a ich wiarygodność zdecydowanie przewyższa wiarygodność wszelkich innych historycznych podań o zdarzeniach nadprzyrodzonych. A jeśli chodzi o najważniejszy z cudów, zmartwychwstanie Jezusa, żadne inne wyjaśnienie przedstawionych dowodów nie ma sensu, tylko to jedno – że to się zdarzyło.

A teraz ostatni krok w naszej sprawie. Jeśli zmartwychwstanie miało miejsce, nasza wiara w Biblię przenosi się na całkiem nowy poziom pewności, zdecydowanie przewyższający pewność historyczną.

Jeśli Jezus naprawdę powstał z martwych, Biblia jest Słowem Bożym.

Udostępnij!
    Dołącz!
    Wpisz swój e-mail, aby co dwa tygodnie otrzymywać najnowsze materiały EWC.