Czy wiara w Bożą suwerenność zniechęca do ewangelizacji?

Niektórzy obawiają się, że wiara w suwerenność łaski Bożej prowadzi do konkluzji, że zwiastowanie ewangelii nie ma sensu, skoro Bóg i tak zbawi swoich wybranych, czy oni słyszą ewangelię, czy nie. Tak jak to już widzieliśmy, jest to fałszywy wniosek oparty na fałszywym założeniu. Teraz jednak musimy pójść dalej i wykazać, że prawda jest czymś przeciwnym. Będąc czymś dalekim od czynienia bezsensownym zwiastowania ewangelii, suwerenność Boga w udzielaniu łaski jest jedyną prawdą, która może zachować zwiastowanie ewangelii od tego, że będzie to działanie bezsensowne. Stwarza ona bowiem możliwość – w istocie pewność – tego, że zwiastowanie ewangelii będzie owocne. Poza nią nie ma nawet możliwości owocnego zwiastowania ewangelii. Gdyby nie było suwerennej łaski, wtedy zwiastowanie ewangelii byłoby najbardziej daremnym i bezużytecznym przedsięwzięciem, jakie świat kiedykolwiek widział, i nie byłoby większej straty czasu pod słońcem niż ten, który został poświęcony zwiastowaniu chrześcijańskiej ewangelii.

Dlaczego tak jest? Ze względu na duchową niezdolność człowieka, który znajduje się w stanie grzechu. Niech Paweł, największy ze wszystkich ewangelistów, nam to wyjaśni.

Paweł mówi, że upadły człowiek ma zaślepiony umysł i dlatego jest niezdolny do tego, by zrozumieć duchową prawdę: „Lecz cielesny człowiek [nieduchowy, nieodrodzony – przyp. tłum.] nie pojmuje tych rzeczy, które są Ducha Bożego. Są bowiem dla niego głupstwem i nie może ich poznać, ponieważ rozsądza się je duchowo” (1Kor 2,14). Ponadto ma on zepsutą i bezbożną naturę: „Dlatego, że zamysł ciała [umysł człowieka nieodrodzonego] jest nieprzyjacielem Boga, bo nie poddaje się prawu Bożemu, gdyż i nie może” (Rz 8,7). Jaki jest tego skutek? „Ci więc, którzy są w ciele, nie mogą podobać się Bogu” (Rz 8,8). W obu tych fragmentach Paweł przedstawia dwie różne od siebie wypowiedzi dotyczące upadłego człowieka w relacji do Bożej prawdy oraz rozwój myśli, który jest paralelny w obu przypadkach. Po pierwsze Paweł zapewnia o tym, że wina człowieka nieodrodzonego jest sprawą faktu. On „nie pojmuje tych rzeczy, które są Ducha Bożego”, także „nie poddaje się prawu Bożemu”. Z drugiej jednak strony Paweł kontynuuje interpretację swojej pierwszej wypowiedzi za pomocą drugiej, wskutek czego ta wina jest koniecznością wynikającą z jego natury, czymś pewnym, nieuniknionym, powszechnym i niezmiennym właśnie dlatego, że w człowieku nie znajduje się zdolność do tego, by postąpić inaczej, niż zawieść w ten sposób: „Nie może ich poznać”, „Bo też nie może”. Człowiek w Adamie nie posiada sam w sobie zdolności, by pojąć duchowe realia lub okazać płynące z serca posłuszeństwo Bożemu prawu. Wrogość wobec Boga prowadząca do odstępstwa od Niego jest prawem jego natury. Można powiedzieć, że dla niego usunąć, uchylić się lub zaprzeczyć Bożej prawdzie, zlekceważyć Boży autorytet i szydzić z Bożego prawa jest sprawą instynktu – a także, gdy słyszy on ewangelię, nie wierzyć i również być jej nieposłusznym. On jest takiego rodzaju osobą. Paweł mówi, że jest „umarły w upadkach i w grzechach” (Ef 2,1) – całkowicie niezdolny do jakiejkolwiek pozytywnej reakcji na Boże słowo. Głuchy na to, co mówi Bóg, ślepy na Boże objawienie, nieczuły na Boże działanie. Jeżeli mówisz do trupa, to nie ma żadnej odpowiedzi; ten człowiek jest martwy. Gdy Boże słowo jest zwiastowane grzesznikom, to w takim samym stopniu nie ma odpowiedzi; oni są „martwi w upadkach i w grzechach”.

To jednak jeszcze nie wszystko. Paweł również mówi nam, że szatan (którego mocy i niegodziwości on nigdy nie będzie lekceważył) ciągle działa, by trzymać grzeszników w ich naturalnym stanie. Szatan, „który teraz działa w synach nieposłuszeństwa” (Ef 2,2), aby z całą pewnością nie byli posłuszni Bożemu prawu. Ponadto: „w których bóg tego świata zaślepił umysły, w niewierzących, aby nie świeciła im światłość chwalebnej ewangelii Chrystusa, który jest obrazem Boga” (2Kor 4,4). Na drodze do sukcesu w zwiastowaniu ewangelii istnieją zatem dwie przeszkody: pierwszą jest ludzki naturalny i nieodparty impuls do tego, by przeciwstawić się Bogu, a drugą są wysiłki szatana, które prowadzą człowieka drogami niewiary i nieposłuszeństwa.

Jakie to ma znaczenie dla zwiastowania ewangelii? To po prostu oznacza, że zwiastowanie ewangelii opisane w taki sposób, jak my opisaliśmy, nie ma możliwości odniesienia sukcesu. Jakkolwiek zrozumiali i przekonujący moglibyśmy być w prezentowaniu ewangelii, to nie mamy nadziei na przekonanie lub nawrócenie kogokolwiek. Czy możemy, ty albo ja, dzięki przekonującym wypowiedziom złamać moc szatana, którą ma ponad ludzkim życiem? Nie. Czy możemy, ty lub ja, udzielić życia komuś, kto jest duchowo martwy? Nie. Czy możemy mieć nadzieję na przekonanie grzeszników o prawdzie ewangelii dzięki cierpliwym wyjaśnieniom? Nie. Czy możemy mieć nadzieję na pobudzenie ludzi do posłuszeństwa ewangelii dzięki jakimkolwiek słowom usilnych próśb, jakie możemy wypowiedzieć? Nie. Nasze podejście do zwiastowania ewangelii tak długo nie będzie realistyczne, jak długo nie staniemy w obliczu tego wstrząsającego faktu i nie pozwolimy na to, aby wywarł on na nas właściwy jemu wpływ. Gdy nauczyciel w szkole próbuje nauczyć dzieci arytmetyki lub gramatyki i stwierdza, że one uczą się wolno, mówi wtedy sobie, że postęp prędzej czy później musi nastąpić, i w ten sposób dodaje sobie odwagi, by podejmować nowe próby. Większość z nas może zmobilizować w sobie wielkie rezerwy cierpliwości, jeżeli myślimy, że istnieje jakaś szansa na ostateczny sukces w tym, co próbujemy osiągnąć. W przypadku zwiastowania ewangelii nie ma jednak takiej szansy. Zwiastowanie ewangelii uważane za ludzkie przedsięwzięcie jest zadaniem beznadziejnym. Ze względów zasadniczych nie może ono przynieść upragnionego skutku. Możemy zwiastować, i to zwiastować zrozumiale, płynnie i w sposób atrakcyjny; możemy mówić do pojedynczych osób w najdokładniejszy i najbardziej pobudzający sposób; możemy organizować różnego rodzaju specjalne usługiwania i rozprowadzać traktaty, rozlepiać plakaty i zalać kraj literaturą – i dalej nie ma najmniejszej szansy na to, że cały ten nakład wysiłków doprowadzi choć jedną duszę do Boga. Dopóki istnieje pewien element przewyższający nasze starania, dopóty wszystkie nasze ewangelizacyjne działania są skazane na niepowodzenie. Taka jest brutalna prawda, w obliczu której musimy stanąć.

Przypuszczam, że na tym właśnie polega ciężka choroba, która faktycznie osłabia zwiastowanie ewangelii w dzisiejszych kręgach ewangelicznych chrześcijan. Wszyscy zdają się zgadzać z tym, że nasze zwiastowanie ewangelii jest w niezdrowym stanie, lecz nie ma zgody co do natury choroby ani tego, co powinno być zrobione, by jej się pozbyć. Niektórzy, tak jak na to wskazałem, prawdopodobnie myślą, że podstawowym problemem jest obecne w wielu miejscach przebudzenie wiary w suwerenność Bożej łaski – wiary, która znajduje swój wyraz w położonym na nowo nacisku na doktrynę bezwarunkowego wybrania i skutecznego powołania. Wydaje się, że ich lekarstwem byłaby próba usunięcia lub stłumienia tych doktryn i zniechęcenie ludzi do traktowania ich poważnie. Skoro jednak tak wielu największych ewangelistów i misjonarzy minionych lat zachowywało dokładnie tę doktrynę, to w najmniejszym stopniu nie wydaje się oczywiste, że taka diagnoza jest słuszna czy też, że sugerowane lekarstwo jest odpowiednie. Co więcej, wydaje się jasne, że zwiastowanie ewangelii zwiędło pomiędzy dwoma wojnami światowymi, czyli na długo wcześniej, nim ten nowy nacisk na doktrynę suwerenności się dokonał. Wydaje się, że inni, jak już to wspominaliśmy, umieszczają problem w ewangelizacyjnych spotkaniach, które się powszechnie odbywają, i myślą, że gdyby usunąć ich element zabawowy i uczynić je bardziej ponurymi oraz znieść apele i miejsce na konsultację po spotkaniach, wtedy nasze zwiastowanie ewangelii automatycznie zostałoby ożywione. To również nie jest jednak oczywiste. Podejrzewam, że korzeń problemu dotyczącego naszego zwiastowania ewangelii dzisiaj sięga głębiej niż każda z tych diagnoz. Podejrzewam, że prawdziwą odpowiedzialność za to odczucie ewangelizacyjnej choroby ponosi szeroko rozpowszechniona neuroza44 rozczarowania, załamanie się odwagi, do czego nie chciano się przyznać, wypływające z długo trwającego zaprzestania liczenia się z faktem, że w zwiastowaniu ewangelii traktowanym jako ludzkie przedsięwzięcie trzeba oczekiwać niepowodzenia. Spróbuję to wyjaśnić.

Przez okres około wieku charakterystyczne dla ewangelicznych chrześcijan było (poprawne czy błędne – nie musimy teraz tego omawiać) myślenie o zwiastowaniu ewangelii jako o specjalnym rodzaju działalności, dokonywanym najlepiej za pomocą krótkotrwałych nagłych zrywów („poselstwa” lub „kampanie”), które, aby mogły być praktykowane z powodzeniem, potrzebują charakterystycznej techniki, zarówno w celu zwiastowania słowa zza kazalnicy, jak i w celu zajmowania się poszczególnymi osobami. Na wczesnym etapie tego okresu ewangeliczni chrześcijanie zaczęli przypuszczać, że zwiastowanie ewangelii z pewnością osiągnęłoby sukces, gdyby modlono się o nie regularnie i prawidłowo je przeprowadzano (to znaczy, gdyby użyto specyficznej dlań techniki). Tak uważano, ponieważ w początkowych latach, pod kierownictwem takich ludzi jak Moody, Torrey, Haslam i Hay Aitken, kampanie ewangelizacyjne zazwyczaj kończyły się sukcesem – lecz nie dlatego, że były zawsze dobrze zaplanowane i przeprowadzone (oceniając je za pomocą XX‐wiecznych standardów: często takie nie były), lecz dlatego, że Bóg w tamtych latach działał w Wielkiej Brytanii w taki sposób, jak ewidentnie nie działa teraz. Nawet wtedy było jednak zauważalne to, że druga kampania ewangelizacyjna przeprowadzona w jakimkolwiek miejscu rzadko byłaby tak skuteczna jak pierwsza, a trzecia – tak jak druga. W ciągu minionych 50 lat nasz kraj dryfował coraz dalej i dalej od swojego chrześcijańskiego portu i prawo coraz mniej licznych powrotów działa znacznie drastyczniej. Kampanie ewangelizacyjne stawały się coraz mniej i mniej owocne i ten fakt odebrał nam odwagę.

Dlaczego odebrał nam odwagę? Dlatego że nie byliśmy do tego przygotowani. Uważaliśmy to za rzecz oczywistą, że dobra organizacja i skuteczna technika, wsparte normalnymi modlitwami, były same w sobie wystarczającą gwarancją osiągnięcia rezultatów. Czuliśmy prawie magiczną siłę zawartą w tych specjalnych spotkaniach, specjalnym chórze i soliście oraz specjalnym kaznodziei. Czuliśmy się przekonani, że tym sposobem, który zawsze może wnieść życie do martwego kościoła lub martwego miasta, była intensywna misja ewangelizacyjna. Myśląc powierzchownie, wielu z nas ciągle tak uważa lub twierdzi, że tak uważa. Mówimy jeden drugiemu, że tak jest, i formułujemy nasze plany oparte na tej podstawie. W głębi naszych umysłów, w najgłębszych częściach naszych serc jesteśmy jednak coraz bardziej pozbawieni odwagi, rozczarowani i bojaźliwi. Kiedyś myśleliśmy, że dobrze zaplanowane zwiastowanie ewangelii z pewnością osiągnie sukces, lecz teraz stwierdzamy, że boimy się za każdym razem, że zakończy się niepowodzeniem, tak jak już często wcześniej kończyło się niepowodzeniem. Obawiamy się jednak przyznać sami przed sobą do naszych lęków, gdyż nie wiemy, co powoduje tę sytuację, w której nasze zaplanowane zwiastowanie ewangelii zawodzi. Tłumimy zatem nasze obawy i nasze rozczarowanie staje się paraliżującą neurozą, a nasza ewangelizacyjna praktyka staje się słabnącą, wykonywaną bez entuzjazmu rutyną. Przede wszystkim problemem są nasze wątpliwości co do wartości tego, co robimy, do których się nie przyznaliśmy.

Dlaczego mamy te wątpliwości? Ponieważ się rozczarowaliśmy. W jaki sposób? Poprzez powtarzające się niepowodzenia naszych technik ewangelizacyjnych, w których kiedyś pokładaliśmy takie zaufanie. Jakie jest lekarstwo na nasze rozczarowanie? Po pierwsze musimy przyznać, że byliśmy śmieszni, myśląc kiedykolwiek, że jakaś ewangelizacyjna technika, jakkolwiek sprawna by była, mogłaby sama przez się gwarantować nawrócenia. Po drugie musimy uznać, że ludzkie serce jest głuche na słowo Boże, więc nie ma powodu, by dziwić się, że w jakimkolwiek czasie nasze zwiastowanie ewangelii zawodzi w osiąganiu rezultatu w postaci nawróceń. Po trzecie musimy pamiętać o tym, że celem naszego powołania powinno być zachowanie wierności, a nie powinno być nim osiąganie sukcesów [ewangelizacyjnych – przyp. tłum.]. Po czwarte musimy nauczyć się składania wszelkich naszych nadziei na powodzenie zwiastowania ewangelii na łaskę wszechmogącego Boga.

Bóg bowiem czyni to, czego człowiek nie jest w stanie uczynić. Boże dzieła dokonane przez Jego Ducha poprzez Jego słowo w sercach grzesznych ludzi, by przywieść ich do pokuty i wiary. Wiara jest darem Boga. Paweł napisał do Filipian: „Gdyż wam dla Chrystusa dane jest nie tylko w niego wierzyć, ale też dla niego cierpieć” (Flp 1,29). On mówi Efezjanom: „Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę, i to nie jest z was, jest to dar Boga” (Ef 2,8)45. Pokuta jest więc również darem Boga. Piotr powiedział Sanhedrynowi: „Tego Bóg wywyższył swoją prawicą, aby był władcą i zbawicielem, aby ludowi Izraela dać pokutę i przebaczenie grzechów” (Dz 5,31). Gdy Kościół w Jerozolimie słuchał o tym, w jaki sposób Piotr został wysłany do zwiastowania ewangelii Korneliuszowi, i o tym, jak Korneliusz uwierzył, powiedziano: „A usłyszawszy to, uspokoili się i chwalili Boga, mówiąc: A więc i poganom dał Bóg pokutę ku życiu” (Dz 11,18). Ty i ja nie możemy jedynie za pomocą naszych słów sprawić, by grzesznicy pokutowali i wierzyli w Chrystusa. Bóg jednak sprawia wiarę i pokutę w ludzkich sercach poprzez swojego Ducha Świętego.

Paweł określa to Boże dzieło jako „powołanie”. Dawni teolodzy nazywali je „skutecznym powołaniem”, aby odróżnić je od nieskutecznych wezwań, gdy ewangelia jest zwiastowana człowiekowi, w którego sercu Bóg nie działa. Jest to działanie, dzięki któremu Bóg sprawia, że grzesznicy rozumieją i odpowiadają na zaproszenie zawarte w ewangelii. Jest to praca kreatywnej mocy, dzięki której Bóg udziela ludziom nowych serc, uwalniając ich od niewoli grzechu, usuwając ich niezdolność do poznania i czynienia Bożej prawdy, prowadząc ich w rzeczywistości do zwrócenia się do Boga i zaufania Chrystusowi jako ich Zbawcy. Również dzięki niej Bóg łamie moc diabła zniewalającą ich, wybawiając ich z dziedziny ciemności i przenosząc do „królestwa swego umiłowanego Syna” (Kol 1,13). A zatem powołanie jest tym, co stwarza odpowiedź, której żąda, i udziela błogosławieństwa, do którego zaprasza. Jest często określane jako dzieło „uprzedzającej łaski”, ponieważ uprzedza jakikolwiek ruch w kierunku Boga w sercu grzesznego człowieka. Zostało ono opisane – być może niewłaściwie – jako dzieło „nieodpartej łaski”, po prostu dlatego, że skutecznie detronizuje skłonność do przeciwstawiania się łasce. Analiza zawarta w Westminsterskim Wyznaniu Wiary pokazuje ją jako działalność Boga wobec upadłych ludzi i w nich, „duchowo i zbawczo oświecającą ich umysły tak, by rozumieli sprawy Boże; usuwającą ich serca kamienne, udzielającą im serc mięsistych; odnawiającą ich wolę i dzięki Jego Wszechmogącej mocy skłaniającą ich do tego, co jest dobre; i skutecznie pociągającą ich do Jezusa Chrystusa; a jednak działającą w taki sposób, że oni przychodzą w sposób całkowicie wolny, będąc nakłonionymi przez Jego łaskę”46.

Sam Chrystus nauczał o powszechnej konieczności istnienia tego powołania poprzez Słowo i Ducha: „Nikt nie może przyjść do mnie, jeśli go nie pociągnie mój Ojciec, który mnie posłał. A ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6,44). Nauczał On również o skuteczności: „Napisane jest u Proroków: I wszyscy będą wyuczeni przez Boga. Każdy więc, kto słyszał od Ojca i nauczył się, przychodzi do mnie” (J 6,45). I wraz z tym nauczał On o powszechnej pewności powołania dla wszystkich tych, których Bóg wybrał. „Wszystko, co mi daje Ojciec, przyjdzie do mnie, a tego, który przyjdzie do mnie, nie wyrzucę precz” (J 6,37); oni usłyszą o Mnie i będą poruszeni do tego, by zaufać Mi. Taki jest cel Ojca i obietnica Syna. Paweł mówi o tym „skutecznym powołaniu” jako o uzewnętrznieniu Bożego celu zawartego w wybraniu. Do Rzymian mówił: „Tych bowiem, których on przedtem znał, tych też przeznaczył, aby stali się podobni do obrazu jego Syna, żeby on był pierworodny między wieloma braćmi. Tych zaś, których przeznaczył, tych też powołał, a których powołał, tych też usprawiedliwił, a których usprawiedliwił, tych też uwielbił” (Rz 8,29‐30). Do Tesaloniczan pisał: „Lecz my nieustannie powinniśmy dziękować Bogu za was, bracia umiłowani przez Pana, że Bóg od początku wybrał was do zbawienia przez uświęcenie Ducha i wiarę w prawdę. Do tego powołał was przez naszą ewangelię, abyście dostąpili chwały naszego Pana Jezusa Chrystusa” (2Tes 2,13‐14). Apostoł mówi nam, że autorem powołania jest Bóg, sposobem powoływania jest ewangelia, a rezultatem powołania – prawo do chwały.

Udostępnij!
    Dołącz!
    Wpisz swój e-mail, aby co dwa tygodnie otrzymywać najnowsze materiały EWC.